image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Na dłoni leżały cztery grudki szarego metalu.
 Po co? &  jęknął Stawczak, przymykając oczy.  Po co to było potrzebne?
Zdjął plecak z ramion leżącego i podał Timowi, a sam podniósł zwłoki i ruszył w stro-
nę samochodu. Tim patrzył w niemym osłupieniu, nie mogąc uwierzyć w realność tej
sceny. Machinalnie zarzucił na ramię pasek plecaka i powlókł się za Stawczakiem.
 Dlaczego?  kołatało mu się po głowie to jedno słowo.  Dlaczego?
. Wyjście z cienia 62
Wracali w milczeniu, samochód toczył się wolno po pustej droóe, zalanej słońcem
póznego popołudnia.
 To moja wina  powieóiał nagle Stawczak.  Za pózno o tym pomyślałem.
Brałem pod uwagę tylko Proksów& To był błąd, niewybaczalny błąd& Tam, w Kwadra-
tach Specjalnych, rząóą te same prawa, co tutaj& Człowiek  człowieka&
 Dlaczego on to zrobił?  spytał Tim, patrząc przed siebie, na rysującą się w oddali
sylwetkÄ™ miasta.
 On wierzył, że to, co robi, jest ważne i potrzebne. Naprawdę wierzył. Zawsze chciał
zrobić coś baróo ważnego&
Tim otworzył plecak Maksa. Oprócz ręcznej wiertarki ze specjalnym zestawem dia-
mentowych wierteł i paru innych drobnych narzęói było w nim kilka jabłek, plastykowa
butelka z resztką jakiegoś napoju i mały zeszycik w płóciennej oprawie z zatkniętym za
okładkę długopisem. Plecak był nietknięty, lasery mierzyły widocznie w środek celu,
dostosowując moc do jego rozmiarów&
Tim obracał w dłoniach zeszyt, wreszcie otworzył. Równe rzędy drobnych liter po-
krywaÅ‚y kilkaóiesiÄ…t stron. Ostatni Êîagment, pisany najwidoczniej w poÅ›piechu, wyróż-
niał się mniej starannym pismem.
 òiÅ› jest wreszcie ten mój óieÅ„ i wydaje mi siÄ™, że wszystko, co usi-
łowałem robić dotychczas, jest nieważne, małe, bez znaczenia. Musiałem
zdobyć te próbki.
Mam je w kieszeni. To nawet nie było trudne. Wczoraj przebiegłem
granicę. Całopalna ofiara ze stada baranów przebłagała grozne bóstwa na
szczycie strażniczych wieżyczek  przepuściły mnie, znalazłem się na tym
zaklętym czy przeklętym terenie, z którego nie wraca się nigdy. Ale ja muszę
wrócić, bo inaczej wszystko oczywiście nie miałoby sensu. Musiałem więc
być ostrożny. Nogi mi trochę drżały, gdy zagłębiałem się w ten nie znany
świat. Las dał mi osłonę. Podobno dawno temu, kiedy byliśmy jeszcze sami
u siebie, luóie uciekali z miast do lasu, by ukoić nerwy roztrzęsione miej-
skim życiem. Wierzę, że tak było. W lesie człowiek czuje się bliżej Ziemi,
jakby w nią wrastał, stojąc wśród drzew. Kiedyś las śpiewał głosami ptaków.
To musiaÅ‚o być piÄ™kne. òiÅ› tylko szumi. To jest smutne. Ptaków nikt nam
nie zwróci. Za lasem była ogromna, otwarta przestrzeń. Przecinały ją tory
kolejowe. Wióiałem pociągi toczące się ku niewiadomemu celowi. Docze-
kałem nocy. W ciemnościach poszedłem wzdłuż torów. W nocy nie było
pociągów. Zaćmienia księżyca są możliwe tylko w czasie pełni. Tak mówił
doktor S. A zaćmienia słońca? Nie wiem, nie znam się na tym. Nie uczono
mnie o niebie. Może dlatego, bym nie patrzył w gwiazdy, lecz w ziemię.
Kiedy się patrzy w gwiazdy, człowiek tęskni za czymś dalekim i nieosiągal-
nym. Tylko taka tęsknota jest prawóiwa. W naszym świecie nie potrzeba,
aby luóie tęsknili do czegokolwiek. Mają być zadowoleni tym, co im dane.
Mają patrzeć w ziemię, nie w niebo.
Szedłem ponad dwie goóiny wzdłuż torów, potem zobaczyłem kilka
niskich budowli wystających z ziemi. Tu też był kawałek lasu, nieduży. Na
jego skraju leżał toran i dwie pulwy. Jakiś kaps szwendał się koło nich, błyskał
zielono, mocno się chwiał. Wreszcie wlazł do toranu. Dalej, może o kilometr,
widać było sterczące ku górze długie cygara rakiet.
Zasnąłem w wysokiej trawie, pod osłoną krzewów, na skraju zagajnika,
lecz dość daleko od toranu. Obuóił mnie poranny chłód, rosa zwilżyła mi
ubranie i włosy. Słońce wyszło zza horyzontu, na czyste niebo. Jadłem jabłka.
Było mi lekko, jak kiedyś, dawno  a może nie tak dawno, lecz óiwnie
daleko&
Zobaczyłem ich. Wychoóili jeden za drugim, z tych niskich budowli,
z ziemi, szarzy jak ona. Czy któryś z nich jest moim ojcem? Nie poznałbym
go nawet, ani on mnie, tym baróiej. Czekałem. Kapsy krążyły wokół toranu,
potem dwa oddaliły się, dotarły do rakiet. Dwa inne kręciły się w pobliżu po-
ciągu, który nadjechał. Więcej ich chyba nie było. Ciemność zapadła nagle.
. Wyjście z cienia 63
Pobiegłem przed siebie. Luóie rozładowywali pociąg. Teraz, w ciemności,
siadali na skrzyniach, czekali. Nie patrzyli w niebo. Nie óiwili się. Kapsy
leżały przy nich, a oni jakby tego nie wióieli% . Nie wióieli także mnie,
kiedy biegłem do rakiet, i tutaj kapsy leżały bez ruchu.
Nawierciłem korpus rakiety, w różnych miejscach. Musiałem wspiąć się
po wsporniku, żeby dosięgnąć części powyżej dysz silników. To trwało długo.
Słońce zajaśniało, lecz kapsy wciąż leżały, więc spokojnie wierciłem dalej.
Sprzęt był doskonały, wiertło nacinało kolisty rowek, odłupywałem to, co
zostawało w środku. Małe okruchy, ale S. mówił, że wystarczy. Dobrze szło,
udało się zdobyć cztery kawałki, z różnych części rakiety.
Zszedłem na dół, zebrałem narzęóia. Tamci, przy pociągu, kilkaset kro-
ków stąd, wyładowywali skrzynie. Jakby nic się nie stało. Jakby nie wióie-
li leżących kapsów. Nie rozumiałem dlaczego. Czterech nie nosiło skrzyń.
Choóili wokół pozostałych. Czasami bili krótkimi pałkami. Ominąłem ich,
biegiem dopadłem zagajnika i dalej, prosto, wzdłuż torów&
Gdy się obejrzałem, spostrzegłem, że dwóch mnie goni. Byli wolniejsi, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl