Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się rzucasz? Nie bawiłem się, tylko odchudzam łobuza, bo ostatnio utył. Trzeba go trochę pogonić... I odczep się wreszcie od tego psa! Nic, tylko o psie mówisz! Gruby był wyraznie zły. Nie miałem pojęcia, co mu się mogło stać; ale nie pytałem. I tak pytaniami nigdy nic nie można było z niego wyciągnąć. Trzeba czekać, aż sam powie. Taka jakaś głupia historia, wiesz? zaczął wreszcie, Wczoraj wieczorem spotkałem naszego starego... on tu obok mieszka, parę domów dalej... Jakiego starego? Naszego Parasola... Szedł z wiadrem po wodę, tam do studni. W palcie, rozumiesz? Sierpień, a on w grubym palcie, z podniesionym kołnierzem. Podszedłem i mówię, że mogę mu przynieść tę wodę... A on jakiś taki dziwny, wiesz? Dopiero potem się domyśliłem, że ma gorączkę... Aż biła od niego! Trzeba było spytać, co mu jest! A nie domyślać się... Gruby popatrzył na mnie i pokiwał głową. Ty bystry jednak jesteś... Trzeba było spytać! Nie odzywał się przez chwilę, tylko zagapił w gromadę dzieciaków na środku ulicy. Wreszcie wstał, ja też. No i co zrobimy? Ale z czym? Gadajże po. ludzku! rozzłościłem się, Bo widzisz, jak mu zaniosłem wiadro z wodą, to powiedział, że już tak leży parę dni... I żebym rano zajrzał do niego, jeśli mam ochotę, bo może będzie chciał o coś poprosić... On sam mieszka! Sam? Taki stary? Ile on może mieć lat właściwie? Dużo... Może siedemdziesiąt? Ale sam jest... Wiedziałeś o tym? A skąd? No, to chodz, zajrzymy tam! i ruszyłem w stronę domu, w którym stary mieszkał. Ale Gruby wciąż sterczał w miejscu. Więc i ja stanąłem. Nie idz, to nie ma sensu... Ja już tam byłem przed chwilą. On jest prawie nieprzytomny. W ogóle nie zamknął się na noc, drzwi były otwarte, jak przyszedłem... Ciężko oddycha i ledwo coś mówi... Lekarza chyba trzeba! Co robimy? Tyle wiedziałem, co i on. Na kopalni jest ambulatorium, ale lekarz kopalniany nie przyjdzie, bo leczy tylko pracowników. Pogotowia u nas nie ma, żeby można zadzwonić. Zostaje chyba szpital? Teraz zrozumiałem, dlaczego Gruby od początku taki zły. Wpakowała nam się ni stąd, ni zowąd w ręce cudza sprawa, i to jeszcze taka. Kto lubi przykre sprawy? A przecież wycofać się z tego chyba nie można... Gruby pewno myślał o tym samym. Zaklął cicho i powiedział: %7łe też akurat go musiałem wczoraj przy tej studni spotkać... I nagle poczułem się jakoś bardzo dziwnie. Spojrzeliśmy na siebie. Gruby zagryzł usta, ale tych słów nie dało się już cofnąć. Byłem w lepszej sytuacji: powiedział to, co i ja pomyślałem, ale to on to powiedział... Poszliśmy do szpitala. To było dość daleko, ale przez całe miasto nie odezwaliśmy się już do siebie. Dopiero przed samym wejściem do szpitalnej przychodni Gruby pociągnął mnie za rękę i mruknął cicho: Jurek... nie tak to chciałem powiedzieć... yle zrozumiałeś! Oczywiście, że nie tak chciałeś... odpowiedziałem. I obydwaj wiedzieliśmy, że się okłamujemy. Przy okienku, gdzie rejestrowali chorych kolejka. Z pół godziny czekaliśmy, nikt nas nie chciał przepuścić. Wreszcie stanąłem twarzą w twarz z młodą pielęgniarką. Nazwisko... imię... wiek... adres... wyrzucała z siebie, jak maszyna. Gruby mi podpowiadał, wybrnęliśmy jakoś. I wtedy pytanie: Na co ten człowiek chory? Książeczkę ubezpieczalni proszę... O rany! jęknął Gruby. Przecież nie mamy książeczki... Co to znaczy: nie mamy? podniosła głos pielęgniarka. Nie zawracajcie mi głowy, bez książeczki nie rejestrujemy wizyt domowych! Następny! Prosiłem, tłumaczyłem, że to ważne, że stary człowiek, nauczyciel. Kurczowo trzymałem się okienka, bo ludzie zaczęli mnie odsuwać. Ktoś z tyłu wołał, żebym nie zajmował miejsca. Zrobił się szum. Pielęgniarka wykrzykiwała: Wszystko mi jedno, czy piekarz, czy nauczyciel! Wszyscy muszą mieć książeczkę ubezpieczalni! Cholerna księżniczka! powiedział głośno jakiś mężczyzna, który stał tuż za mną. Wszystko jej jedno, czy nauczyciel... Jakby nigdy do szkoły nie chodziła! Dosłyszała to. Aż wychyliła się z okienka. Pan jest pijany! krzyknęła. Proszę stąd wyjść! To prawda, że trochę czuć było od niego alkohol, może piwo wypił, może nie tylko piwo. Ale na nim wszystko się skrupiło. Po chwili zjawiła się jakaś starsza pielęgniarka, nas w końcu załatwiono: lekarz miał przyjść około szóstej wieczorem. Tamtego mężczyznę wy- proszono z poczekalni, w ogóle nie chcieli z nim rozmawiać. A przecież on też przyszedł po pomoc dla jakiegoś chorego... Popatrz, Jurek, sami ludzie go wyrzucili! powiedział Gruby, kiedy wyszliśmy wreszcie. Sami ludzie... A tylko dzięki niemu nam się udało! Dłonie mi się trzęsły, patrzyłem na nie prawie wystraszony, nigdy dotąd nie zdarzyło mi się to. Odruchowo wsadziłem obie ręce do kieszeni, starając się powstrzymać to drżenie. Wstydziłem się go przed samym sobą. Było to dziwne uczucie, pierwszy raz mnie opanowało, zaskoczyło. No, tylko znowu nie przejmuj się za bardzo... Było, nie ma, koniec. %7łycia nie znasz? Facet się jeszcze na niej odegra, nie on, to inny. Usadzą madonnę! Nie ma takiego kozaka, co... i nagle Gruby roześmiał się w głos, Jurek! To przecież właśnie Parasol tak zawsze mówił w klasie, nie? Nie ma takiego kozaka, co by nie trafił na większego od siebie! Szkoda dziadka, równy był... Zawsze mówiłeś, że stara piła... że ostry jak siekiera... przypomniałem mu. Więc teraz nie czaruj! Bo grozny, był... A ty niby nie bałeś się go? Coś tam jeszcze Gruby mówił, ale nie słuchałem już. Przyszło mi do głowy, że w gruncie rzeczy nie tak wiele znów załatwiliśmy w tym szpitalu. Do wieczora jeszcze bardzo daleko. A jeśli Parasol nie może czekać na lekarza aż tyle godzin? Spojrzałem na zegarek dochodziła jedenasta. Zaraz... już jedenasta? I dopiero teraz uprzytomniłem sobie, że przecież
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|