image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- P-przepraszam, że ustawiłam ci dzwonek z Celinę Dion w telefonie - wymamrotała.
- To ty zrobiłaś?
- Tak.
- Zwinia.
- No. - Stłumiła parsknięcie, które przerodziło się w płacz.
Nagle Mariana wyprostowała się i kiwnęła na pozostałych.
- Zaczyna się.
Mgła zgęstniała; okropny siarczany smród zdławił mi gardło. Powierzchnia jeziora
zabulgotała, a woda zrobiła się wyraznie cieplejsza i nieprzyjemnie parowała jak w saunie.
Muł pod naszymi stopami zaczaj lekko ustępować. Baz był zanurzony tylko po szyję, ale usta
Isabel znalazły się poniżej poziomu wody; mnie też niewiele brakowało. Isabel gwałtownie
odchyliła głowę i rozpaczliwie usiłowała utrzymać nos nad powierzchnią. Ja i Baz
podpieraliśmy ją jak najmocniej, żeby się nie przewróciła. Ale z rękami związanymi na
plecach to nie takie łatwe. Zaczęła panikować i omal nie pociągnęła nas w brunatną otchłań.
- Trzymaj się, Iz! - zawołałem i naparłem ramieniem, żeby stała w pionie. - Nie daj jej upaść,
Baz.
W odpowiedzi podtrzymał ją z drugiej strony.
Muł znów trochę ustąpił, a woda wokół nas zaczęła wirować. Isabel płakała, wydmuchiwała
bańki nosem i wykasływała wodę.
Mariana i cała reszta wyglądali na brzegu jak duchy w otoczeniu wyniszczonych drzew.
- Necuratul, Necuratul, Necuratul - skandowali. Ktoś nadchodził od strony lasu. Usłyszałem
trzask.
Odór siarki przybrał na sile. Ledwie mogłem oddychać.
Krzyknąłem, bo coś otarło się o mnie w ciemnej wodzie.
- Co to było? - wykrztusiła Isabel.
Kolejne uderzenie popchnęło nas głębiej. Zachwiałem się, ale Baz szarpnął za linę i utrzymał
całą naszą trójkę prosto. W jednej chwili wszystko zaczęło się ruszać. Zerwał się wiatr.
- Zemsta - zaszeptał.
Coś znów we mnie stuknęło. Nagle zobaczyliśmy, że z głębin jeziora wynurzają się głowy,
martwe oczy z ciemnymi obwódkami, rozdziawione usta, w których pełzają robaki i małe
węże. Minęły nas i popłynęły do brzegu, a mgła znów zgęstniała. Nic nie widziałem. Las
rozbrzmiał krzykiem. Wrzaskiem. To nie był angielski, ale nie potrzebowałem tłumacza. To
język strachu.
- Ch-chodzcie! - Pociągnąłem za linę.
Nogi prawie nam zamarzły. Z trudem stawialiśmy każdy krok. Wygrzebaliśmy się z jeziora i
padliśmy na ziemię. Rozdygotani, obciążeni kamieniami, nie mieliśmy siły iść dalej.
Wsunąłem palce do kieszeni Isabel. Zagryzałem zęby, czując palący ból. Lina wrzynała mi
się w nadgarstki. Zdołałem wyciągnąć tylko dwa kamienie. Isabel próbowała mi pomóc, ale
nie mogła sięgnąć. Z głębi lasu dobiegł nas rozdzierający krzyk. Zacząłem oddychać szybciej.
- Dalej, dalej... - powtarzała Isabel prawie tak, jakby siłą woli chciała posunąć się naprzód.
- Wstawajcie. Do lasu - wyjąkałem tylko, szczękając zębami.
Podnieśliśmy się z trudem i marszoskokiem ruszyliśmy przed siebie. Mgła była ciężka.
Dawała nam osłonę, ale jednocześnie skrywała wszystko inne. Na samą myśl o czającym się
lichu zaczynałem skakać szybciej, zmuszając pozostałych do tego samego. W końcu
dotarliśmy do jednego ze spiczastych, obumarłych drzew.
- Pochylcie się - szepnąłem. Przeciąłem sznur na rękach o szorstką krawędz gałęzi, potem
rozwiązałem przyjaciół.
- O Boże - sapnęła Isabel, robiąc wielkie oczy. Podążyłem za jej spojrzeniem i przez kłębiące
się
opary zobaczyłem przerażoną twarz Mariany. Las za jej plecami był pełen bladych, dawno
zmarłych dzieci z Necuratulu. Gnijące zjawy szukały sprawiedliwości. Posuwały się powoli
do przodu, z ust wypadały im okruszki chleba. Rzuciły się na Vasula i zaczęły go pożerać, aż
nic z niego nie zostało. Potem zwróciły się w stronę Dovki. Dziewczyna wrzeszczała i
wyrywała się, kiedy wlokły ją do jeziora. Krzyczała dotąd, aż jej usta wypełniły się wodą. Po
chwili zniknęła w mrocznych odmętach. Mariana usiłowała uciekać. Zatrzymało ją kilku
widmowych chłopców i mocno przytrzymało w miejscu. Dziewczynka o pustym wzroku
objęła twarz Mariany obiema rękami.
W miejscu, gdzie ją dotykała, skóra nabierała szarobrązowego koloru. Mariana nawet nie
jęknęła, bo zgnilizna szybko objęła całe ciało. Martwa dziewczynka dmuchnęła lekko, a
truchło Mariany rozpadło się w stos mokrych liści, które zostały stratowane przez umarłych.
We mgle usłyszałem głosy starszych mieszkańców. Na brzegu polany stał karczmarz i
przywoływał młodsze dzieci. Pobiegły do niego i kiwnęły na nas, żebyśmy zrobili to samo.
Podałem rękę Isabel; ona złapała Baza i zmusiliśmy się do chwiejnego biegu. Przerażenie
pomagało nam przezwyciężyć ciężar przemoczonych ubrań i odrętwienie nóg. Wokół ciągle
rozlegały się krzyki, a my wpatrywaliśmy się w latarnię trzymaną przez karczmarza jak w
ostatnią deskę ratunku. Niedługo potem pokazały się światła miasteczka. Znów zerwał się
wiatr; poczułem mrowienie na karku. Las jarzył się zielonkawą mgłą; gdy opary się
rozrzedziły, zobaczyłem, że gonią nas umarli.
- Dusze - szeptały. - Oddajcie nam dusze.
Miasteczko było już niedaleko. Strażniczka wypowiadała jakieś niezrozumiałe słowa i
rozrzucała wszędzie sól. Dzieci biegły przodem, a ona wepchnęła je za bramę. Obejrzałem
się, bo usłyszałem krzyk karczmarza. Pośliznął się i upadł, a pustookie zjawy prawie go już
dopadły.
- Dusza - wychrypiał. - Spalcie ją.
- Poe! - wrzasnęła Isabel i pociągnęła mnie za sobą.
Wpadliśmy przez bramę. Starsza kobieta zatrzasnęła ją z hukiem i zabezpieczyła solą. Z lasu
dobiegł ryk karczmarza. Nie dało się go uratować.
- Cholera! - zaklął wściekle Baz. Z resztą mieszkańców gnaliśmy do kościoła. - O czym on,
do diabła, mówił, Poe?
- Ze dusza musi spłonąć.
- Co to znaczy?
- Głowa kozła - wydyszała Isabel. - Dusza Necuratulu.
Rozległo się więcej krzyków. Sól nie zatrzymała umarłych. Zjedli chleb. Byli silni i parli
naprzód.
- Czy to się skończy, jeśli ją spalimy? - spytał Baz.
- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - odparłem.
Isabel pierwsza wbiegła pod górkę do wiekowej świątyni i w rekordowym tempie otworzyła
drzwi.
- Szybciej!- wrzasnęła.
Słyszałem tupot umarlaków goniących nas przez miasteczko, wrzaski starszych, którzy
bezskutecznie usiłowali z nimi walczyć. Wtargnęliśmy do kościoła z grupką dzieci. Kiku
dorosłych pędziło za nami, ale już ich doganiały szepty ciemności. Jeden z mężczyzn z
piekarni zawył, bo umarły obnażył swoje długie, połyskujące zęby i zaczął ogryzać mu mięso
z kości.
Na wzgórze pięła się dwójka dzieci. Chcieliśmy z Bazem im pomóc; nie zdążyliśmy. Wtedy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl