Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
człowiek znalazł się w środku, wydawało mu się - przynajmniej zdaniem Akiry - iż jest w prawdziwym japońskim domu z drewna i papieru. Pamiętam, że szczególnie kuriozalne były drzwi do tych pokoi - po zewnętrznej, zachodniej stronie obite płytami dębowymi i zaopatrzone w lśniące mosiężne gałki, po wewnętrznej, japońskiej - oklejone delikatnym papierem w obramowaniu z laki. W każdym razie pewnego upalnego dnia Akira i ja bawiliśmy się w jednym z tych pokoi. Przyjaciel próbował mnie nauczyć jakiejś gry, do której używało się kart z japońskimi znakami. Kiedy w końcu jako tako połapałem się w zasadach i od kilku minut już graliśmy, zadałem mu nagle pytanie: - Czy zdarza się, że twoja mama przestaje rozmawiać z twoim tatą? Spojrzał na mnie tępym wzrokiem, zapewne dlatego, że nie zrozumiał, co powiedziałem; jego angielski często go zawodził, gdy niespodziewanie zmieniałem temat. Powtórzyłem więc pytanie, a wtedy wzruszył ramionami i powiedział: - Mama nie rozmawia z tata, kiedy on w biuro. Mama nie rozmawia z tata, kiedy on w toaleta! Po tych słowach ryknął idiotycznym śmiechem, przewrócił się na plecy i zaczął wymachiwać nogami w powietrzu. W związku z tym byłem na razie zmuszony porzucić tę kwestię. Ale skoro już ją poruszyłem, zależało mi jednak na poznaniu zdania Akiry, więc po kilku minutach do niej wróciłem. Tym razem musiał wyczuć, że traktuję sprawę poważnie, bo przerwał grę i zadał mi serię pytań, żeby zorientować się, na czym właściwie polega moje zmartwienie. Potem znów przewrócił się na plecy, tyle że gdy teraz to zrobił, zaczął się wpatrywać w zamyśleniu na wirujący pod sufitem wentylator. Po dłuższej chwili powiedział: - Wiem, dlaczego przestają. Wiem. - Następnie odwracając się ku mnie, dodał: - Christopher. Ty nie dość Anglik. Gdy poprosiłem, by mi wytłumaczył, co przez to rozumie, znowu spojrzał w górę i nadal milczał. Wtedy ja również przewróciłem się na plecy i zacząłem patrzeć na wentylator. Akira leżał w pewnej odległości ode mnie i pamiętam, że kiedy znowu się odezwał, jego głos brzmiał dziwnie, jakby dochodził znikąd. - Tak samo u mnie - rzekł. - Mama i tata czasem przestają rozmawiać. Bo ja nie dość Japończyk. Jak już chyba wspomniałem, uważałem Akirę za wielki autorytet w sprawach dotyczących różnych aspektów ludzkiego życia, więc słuchałem go tego dnia z wielką uwagą. Według niego rodzice przestawali ze sobą rozmawiać, kiedy byli bardzo niezadowoleni z mojego zachowania - to znaczy z tego, że nie zachowywałem się w dostatecznej mierze jak Anglik. Gdybym się nad tym dobrze zastanowił, zapewniał Akira, zdołałbym odkryć związek między każdym okresem milczenia rodziców a jakimś moim uchybieniem w tym względzie. On sam zawsze wiedział, kiedy sprawiał zawód swoim bliskim, więc to, że rodzice w danym momencie przestawali ze sobą rozmawiać, nie stanowiło dla niego nigdy najmniejszego zaskoczenia. Gdy spytałem go, dlaczego rodzice po prostu nie karcą nas w takich sytuacjach, Akira wyjaśnił, że to nie jest tak, jak myślę - że jemu chodzi o zupełnie inne przewinienia niż te, za które dzieci zazwyczaj spotyka kara. Miał na myśli chwile, kiedy rodzice byli tak głęboko rozczarowani naszym postępowaniem, że nie potrafili nas nawet za nie skarcić. - Mama i tata tak dużo, dużo rozczarowani - powiedział cicho. - I przestają rozmawiać. Potem usiadł i wskazał na drewnianą żaluzję, która częściowo zasłaniała okno. - My, dzieci, rzekł, jesteśmy jak sznurki łączące ze sobą poszczególne listewki. Tę przypowieść Akira usłyszał kiedyś od jakiegoś japońskiego mnicha. Często tego nie dostrzegamy, ale to właśnie my, dzieci, spajamy nie tylko rodzinę, lecz cały świat. Gdybyśmy nie robili tego, co do nas należy, listewki spadłyby i rozsypały się po podłodze. Nie pamiętam niczego więcej z tej rozmowy, a poza tym, jak mówiłem, nie zaprzątałem sobie zbyt długo głowy takimi sprawami. Niemniej jednak przypominam sobie, że raz czy dwa czułem pokusę zapytania mamy o to, co powiedział mi przyjaciel. W końcu nigdy tego nie uczyniłem, ale poruszyłem ten temat podczas spotkania z wujem Philipem. Wuj Philip nie był moim prawdziwym wujem. Mieszkał z rodzicami jako gość tuż po przyjezdzie do Szanghaju, na krótko, nim przyszedłem na świat, w czasach, gdy jeszcze pracował w Morganbrook and Byatt. Pózniej - byłem wtedy małym dzieckiem - zrezygnował z pracy w tej firmie na skutek tego, co moja mama zwykła określać jako zdecydowaną różnicę zdań z pracodawcami co do drogi rozwoju, jaką powinny kroczyć Chiny . Kiedy już podrosłem na tyle, by kojarzyć wuja, stał na czele organizacji charytatywnej o nazwie Zwięte Drzewo, która zajmowała się poprawą warunków życiowych w chińskich dzielnicach miasta. Zawsze był przyjacielem domu, ale - jak wspominałem - szczególnie często odwiedzał nas w latach antyopiumowych kampanii mojej matki. Pamiętam, że często jezdziłem z mamą do biura wuja Philipa. Mieściło się ono na terenie należącym do jednego z kościołów w centrum miasta - zdaje się, że był to Kościół Zjednoczenia przy Soochow Road. Nasz powóz wjeżdżał za bramę i zatrzymywał się przy wielkim trawniku ocienionym drzewami owocowymi. Mimo że dokoła panował miejski gwar, było tam spokojnie i mama, wychodząc z powozu, przystawała zawsze na chwilę, unosiła głowę i mówiła: Powietrze. O ileż tutaj jest czystsze . Natychmiast też poprawiał jej się nastrój, więc czasem - ilekroć przyjechaliśmy trochę wcześniej - wypełnialiśmy czas, jaki pozostał do spotkania, zabawą na trawniku. Gdy bawiliśmy się w berka biegając między drzewami owocowymi, mama często śmiała się i piszczała równie głośno jak ja. Pamiętam, że kiedyś, podczas jednej z takich szaleńczych zabaw, stanęła jak wryta, ujrzawszy wyłaniającego się z kościoła duchownego. Potem czekaliśmy grzecznie przy trawniku, aż duchowny się zbliży, i wymieniliśmy z nim pozdrowienia. Ale gdy tylko znalazł się poza zasięgiem naszego wzroku, mama odwróciła się, pochyliła nade mną i zachichotała konspiracyjnie. Jest nawet prawdopodobne, że coś takiego zdarzyło się więcej niż raz. Tak czy inaczej, pamiętam, że byłem zachwycony uczestnictwem mamy w czymś, za co ktoś mógłby jej, zupełnie tak jak mnie, udzielić nagany. I to chyba ten aspekt naszej beztroskiej zabawy na dziedzińcu przykościelnym sprawiał, że te chwile wydawały mi się wyjątkowe. Biuro wuja Philipa przypominało pobojowisko. Było tam pełno pudełek wszelkich rozmiarów, stosy papierów, a nawet szuflady luzem z całą zawartością, poustawiane byle jak jedna na drugiej. Znając mamę, sądziłem, że powinien jej się nie podobać panujący tam bałagan, a tymczasem ona zawsze mówiła o biurze wuja Philipa: przytulne albo tętniące pracą . Wuj Philip natomiast nieodmiennie mi nadskakiwał w trakcie naszych wizyt - ściskał wylewnie moją dłoń na powitanie, sadzał mnie na krześle, a potem na kilka minut wciągał w rozmowę, podczas gdy mama czekała i przyglądała się temu wszystkiemu z uśmiechem. Często dawał mi jakiś prezent, udając, że przygotował go wcześniej, szybko jednak zorientowałem się, że obdarowywał mnie tym, co akurat nawinęło mu się pod rękę. Wykrzykiwał: Zgadnij, co dla ciebie mam, Bąbel! , a jego wzrok wędrował po pokoju w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. W ten oto sposób uzbierałem sporą kolekcję przyborów kancelaryjnych, które trzymałem w starej skrzyni w swoim pokoju: popielniczkę, stojak na pióra z kości słoniowej, ołowiany Przycisk do papierów. Raz zdarzyło się, że po
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|