image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

będzie. Przeczuwam, że jeżeli poddam się teraz, nigdy więcej nie
będę miała takiej okazji postawienia na swoim. Jestem
wstrząśnięta niepokojem, jaki wywołałam u Bobby ego, ale teraz
nie mogę przerwać. Muszę kontynuować to, co zaczęłam. Nie ma
innego wyjścia, Winter.
 Rozumiem, Bessie, naprawdę to rozumiem.
 Mój chleb pita okazał się klęską. Zostało jeszcze enchilado z
wczoraj. Będziemy musieli zjeść je na obiad. Zastanawiam się,
czy Robert będzie chciał zjeść z nami.
 Włóż enchilado do kuchenki mikrofalowej, a ja pójdę zapytać
Roberta, czy się do nas przyłączy.
Bessie kiwnęła głową i wstała.
 Tak cię strasznie zadręczam. Opowiadałaś mi o uroczych
spotkaniach z twoimi rodzicami tu lub w ich domu w Flagstaff. A
teraz mieszkasz z prawie obcą osobą, która z jednej strony próbuje
ci matkować, a z drugiej zamienia twój spokojny dom w pole
walki.
Winter wstała.
 Nie chcę dłużej tego słuchać, Bessie. Jesteśmy
przyjaciółkami, a to zobowiązuje nas do tego, abyśmy były przy
sobie na dobre i na złe. Przetrwamy tę burzę. A teraz, jeżeli nie
chcesz, żebym padła z głodu, podgrzej enchilado. Pójdę pomówić
z Robertem o obiedzie.
Gdy Winter, trzymając ręce w kieszeniach, wróciła do pokoju
dziennego, Robert ciągle jeszcze stał przy oknie. Zatrzymała się
na środku pokoju.
 Robercie  powiedziała  zamierzamy dokończyć wczorajsze
enchilado. Czy zjesz z nami?.  A co się stało z chlebem
pieprzowym czy jak mu tam?
 Pierwsza próba była nieudana, ale jestem pewna, że Bessie
się nie podda. Spróbuje jeszcze raz i jeszcze, aż do skutku.
 To sprytne, Winter  powiedział, odwracając twarz w jej
stronę.  Chytra, podświadoma informacja, mająca wbić mi do
głowy, że matka dopnie swego nawet po trupach.
 Och, na Boga  rzekła Winter, opierając ręce na biodrach. 
Dość tego, Robercie. Jesteś dorosłym człowiekiem, masz swoje
własne bujne życie, a zachowujesz się jak dzieciak, który
dowiedział się, że musi pójść do przedszkola, bo jego mama
zdecydowała się wziąć dodatkową pracę i nie może zostać z nim
w domu. Chcesz, żeby Bessie siedziała w Nowym Jorku i nie
zakłócała twojej zaprogramowanej egzystencji. Jesteś bardzo nie
w porządku, Robercie. Jesteś rzeczywiście zarozumialcem.
 Nie prosiłem cię o opinię  odparował, mrużąc gniewnie
oczy.
 Aleją usłyszałeś, ważniaku.  Po chwili milczenia wciągnęła
głęboko powietrze, hamując emocje. Kiedy odezwała się znowu,
jej głos brzmiał już delikatniej.  Robercie, co widziałeś, patrząc
przez okno?
Zmarszczył brwi, zmieszany.
 Co widziałem? Nic. Byłem zbyt zamyślony, by
kontemplować otoczenie.
 I przegapiłeś wspaniały zachód słońca. Już nigdy nie będzie
takiego samego zachodu; każdy z nich jest specyficzny,
niepowtarzalny. Przegapiłeś to i nie będziesz miał drugiej okazji.
Nie potrafiłeś dostrzec piękna chwili i straciłeś to na zawsze.
 Po co to kazanie? Jestem pewien, że masz w tym jakiś cel.
 Owszem, Robercie, chcę ci uświadomić, że Bessie zdaje
sobie sprawę, jak ważne jest dostrzeganie chwili. Ona wie, że
jeżeli teraz przerwie swoje poszukiwania nowego życia, straci
jedyną, ostatnią okazję.
 Ona jest zbyt stara, by samotnie rzucać się w wir nowych
przygód. Zostałem uznany za gbura, tępaka i... zarozumialca. Czy
dotarło do ciebie, że zamierzam ją chronić?
 Chronić, ale nie zakłócając swojego ustalonego porządku
życia?
Przejechał ręką po włosach.
 Tak ci łatwo wziąć stronę matki, namawiać ją, ale ty jesteś
bezpieczna. Masz dom, sklep. Nie widzę ciebie rzucającej to
wszystko  wykonał nieokreślony ruch rękę  i zaczynającej w
zupełnie innym miejscu.
 Dokładnie tak było, kiedy...  Przerwała i uniosła podbródek.
 Nieważne. Nie o mnie dyskutujemy.
Popatrzył na nią, zaskoczony. Co chciała powiedzieć? 
zastanawiał się. Zaczynała od nowa? Kiedy? Gdzie?
 Robercie  powiedziała, wyrywając go z zamyślenia. 
Jestem pewna, że słyszałeś o Cochisie. Był on wodzem Apaczów
Chiricahua.
 Tak, oczywiście.
 W 1871, kiedy wojsko chciało przenieść Cochise a i jego
ludzi do rezerwatu, powiedział:  Chcę żyć w tych górach... Piłem
wodę z tych strumieni i ona mnie chłodziła. Nie chcę stąd
wyjeżdżać . To właśnie mówi twoja matka. Zasłużyła na szansę i
powinna wreszcie korzystać z prawa do odnalezienia samej siebie
i wewnętrznego spokoju, właśnie tu, na tej pustyni otoczonej
górami.
 Nie. Ona będzie tu samotna. W Nowym Jorku ma wielu
przyjaciół. Wiem, że są tam ludzie, którzy zaopiekują się nią
podczas mojej nieobecności. Nie mogę siedzieć cicho, widząc, jak
moja matka naraża się na niebezpieczeństwo. Nie mogę i nie chcę.
Winter splotła ręce na piersiach i by wyrazić swój gniew,
zachichotała kpiąco. Patrzyła na Roberta przez dłuższą chwilę, po
czym rozłożyła ręce.
 Dawno nie spotkałam tak upartego człowieka  powiedziała.
 Jesteś uparty, uparty, uparty.
Ku jej zaskoczeniu wyszczerzył zęby w uśmiechu.
 Taak  odparł, śmiejąc się jeszcze bardziej  ale za to
sympatyczny.
 Na pewno nie  powiedziała Winter i wybuchła śmiechem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl