Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiedliwości Arsena Lupina? No, na to mamy jeszcze czas. W najbliższy wolny dzień... To jest na Zielone Zwięta? Tak. W sobotę, 6 czerwca, wyjadę pierwszym po- ciągiem. I wieczorem tegoż dnia Arsen Aupin będzie schwy- tany? Proszę zostawić mi czas do niedzieli prosił śmie- jąc się Izydor. Na co ta zwłoka? najpoważniej w świecie iryto- wał się redaktor. Tę niepojętą wiarę, obudzoną tak niedawno, a tak już niezachwianą, odczuwali względem Izydora wszyscy, jakkolwiek w rzeczywistości fakty potwierdzały ją do pewnego tylko stopnia. Ale to nic! Wierzono mu. Nic dla niego nie wydawało się zbyt trudne. Oczekiwano odeń tego, czego można było jedynie oczekiwać od jakichś nadzwyczajnych mediów: jasnowidzenia, doświadczenia, zręczności. Szósty czerwca! Data ta figurowała we wszystkich dziennikach. Szóstego czerwca Izydor Beautrelet wsiądzie do pośpiesznego pociągu, a wieczorem Arsen Aupin zostanie aresztowany. O ile do tej pory nie ucieknie... dodawali stronnicy wielkiego włamywacza. Niepodobna! Wszystkie wyjścia są strzeżone. A więc, o ile nie umrze wskutek ran mówili wielbiciele, którzy woleli śmierć, aniżeli porażkę swego bohatera. Ale natychmiast następowało zaprzeczenie: Gdyby nie żył, wspólnicy jego już by o tym wie- dzieli, jak powiedział Beautrelet; Arsen Aupin byłby pomszczony. Nadszedł szósty czerwca. Z pół tuzina reporterów oczekiwało Izydora na dworcu Saint-Lazarre. Dwóch z nich chciało mu towarzyszyć. Ledwo ich ubłagał, żeby tego nie czynili. Jechał więc sam. Przedział był pusty. Zmęczony nocami spędzonymi nad książką, zasnął wkrótce głębokim snem. Przez sen czuł, jak pociąg stawał na stacjach, jak wchodzili i wychodzili jacyś ludzie. Zbudziwszy się w pobliżu Rouen, był znowu sam w przedziale. Ale wzrok jego przyciągał wielki arkusz, przymocowany szpilką do oparcia przeciwległej ławki. Na papierze czernił się napis: Każdy ma swoje interesy. Zajmij się własnymi. Inaczej zle będzie ztobą". Doskonale! zawołał, pocierając z zadowole- niem ręce. Nieświetnie mu się widocznie dzieje. Grozba ta równie jest bezsensowna, jak i grozba fałszywego dorożkarza. Co, za styl! Od razu widać, że to nie Lupin pisał. Pociąg wpadł do tunelu, zapowiadającego bliskość starego normandzkiego grodu. Na dworcu Izydor przeszedł się, aby wyprostować nogi. Zamierzał już wejść z powrotem do swego przedziału, gdy nagle krzyknął. Przechodząc koło księgarni mimowoli odczytał na pierwszej stronie dodatku nadzwyczajnego Journal de Rouen" następujące wiersze, okropne znaczenie których uderzyło go natychmiast: Ostatnie wiadomości Telefonują nam z Dieppe, iż nocy dzisiejszej do zamku d'Ambrumesy wdarli się złoczyńcy, którzy związali pannę de Gesvres, zakneblowali jej usta i porwali pannę de Saint- Veran. W odległości pięciuset metrów od zamku znaleziono ślady krwi, a nieco dalej wstążkę, również zakrwawioną. Należy przypuszczać, że dziewczę nie żyje." Izydor Beautrelet do samego Dieppe siedział bez ru- chu. Zgięty we dwoje, wsparłszy się łokciami na kolanach i opuściwszy głowę na dłonie, rozmyślał. W Dieppe najął karetę. Przy wjezdzie do d'Ambru- mesy spotkał sędziego, który potwierdził straszliwą wiadomość. I nic pan więcej nie wie? zapytał Beautrelet. Nic. Zaraz wracam. ^V tej chwili podszedł do nich brygadier żandarmerii, podając sędziemu skrawek papieru, pomięty, poszarpany, zżółkły, który został podniesiony w pobliżu miejsca, gdzie znaleziono wstążkę. Filleul obejrzał go, potem oddał Izydorowi ze słowami: No, to niewiele pomoże panu w poszukiwaniach. Beautrelet odwrócił papier. Pokryty cyframi, punktami i znakami, zawierał on dokładny rysunek tego, co podajemy niżej: 2.1.1..2..2.1. .1..1...2.2. .2.43.2..2. .45.-2.4.. .2. .2.4.. 2 D d?D 19 + F 44 ^ 13.53..2 ..25.2 VII. Czy panna de Saint-Veran została zamordowana? O godzinie szóstej wieczorem, ukończywszy wszystkie czynności, Filleul w towarzystwie sekretarza Bredoux czekał na powóz, mający go odwiezć do Dieppe. Był wzruszony, niespokojny. Dwukrotnie zapytywał: Nie widział pan młodego Beautreleta? Nie widziałem, panie sędzio. Gdzie, u diabła, może się on podziewać? Nie wi- dziano go nigdzie od południa. Nagle przyszła mu jakaś myśl; oddał portfel sekreta- rzowi i puścił się pędem przez dziedziniec zamkowy ku ruinom. Koło arkady, leżąc na wznak na ziemi, usianej sosnowymi igłami, z rękoma podłożonymi pod głowę, drzemał Izydor Beautrelet. : Co się stało, co ci jest, młodzieńcze? Zpi pan? Nie śpię myślę. Od rana? Od rana. Jest o czym myśleć! Trzeba wszystko obejrzeć. Trzeba poznać fakty; szukać wskazówek, ustalić punkty wyjścia, a potem dopiero można zszeregować to w myśli i wykryć prawdę. Tak wiem... To zwykła metoda... niewątpliwie bardzo dobra. Ale ja mam inną... najpierw myślę, staram się odnalezć nić przewodnią, a potem stwarzam jakąś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|