Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siul;~zsalm auozazsndo alaslł -~izaatdzaqi;z az auoln~Iłpaln~i?.zdsn at_uładnz atzp~q aln~osoul;n~I.xlił~ ~u~~Ia uzi n~ mtaazad zI ~alzpalmop si;u po ~Is ~Isuz ain~osieoaoqy~ az ~i;upaf o~ax aaqo~~ ołin~zxspazad n~x~zaod z ox ~is Iizi ~i ,I, - . ~ ~ ~n~o~iuxsi;deu aluaz.itapod ~fqołlzpnqzn~ ox az łln~ouz ui d zai_oaza~ ~oa od ox ~1 - nłeue~ ~ixsnds ox.ien~xo ~iqi; uIałep~zi;z isn~ op ~fds~in~ z ~izsn~iao.z~ aiuslpuI ał~~fn~z ~i f Iuqossz x~qz tł~iq atu aaoxx n~ alualm aton~s ^Zi ~eu~on~ozaq ~iqeł~iq ezseu erpauzo~ ~ipaxn~ z~ip~ ~zo~Todatuez atu uz~ix o~ ~fqe ~ipeis auze.z~in~ ~ił~fq aczp~ ruzarz od ~rs ~iuzstłen~~i.rledzoa aru zax rue nmaz.rp n~ aiujs~ium ~rs ~fuIsiłep~ł~o ar~ r~no~zoa f zseu ~azs~iłsn aieuo~sop ł~oux o~a~ox~ł .z T ~ain~ołza ~izatuuzalQx ~is ł~ia~n uI~i.rox~ eu en~az.xp po mo~o.r~ nxsarzprrmp oło~o rasoł~alpo n~ n~azaq op ~fuzsrłrqoQ v~łxau.roł ~iuzeuz az azn~ aru oq ~soł~alpo ~~sx eu ~fuzsił~azaxsop o~ az ~xzsa.xz ezazsnd~izad at~ vuzaardzaq atuładrrz ~Is alnza faruzaoprmfe~ - ~arqais ~soun~ad o~at aruuz rn~izQ - ~~in~ouzzo.z (azseu~ euanłsod qaar~ waz.zxsods o~ ~uzazou.r larmxeł ur~ix az psptm łełs~iu.rod ai~ iaatdnł~ ox ~7 ~uaerz~łe~ m ~rs ł~i.r~s ouza~ aZ - ł~łaz~ - ued epeTn~a~ - ~aa~.r łez~rn~z ruz ~iqe o~ uzałzso.xd -od t rmox.rąrsaQ ~~xau~oł uzałepp~ ~zaeuz ox oa znI urałelzpar~ nz~łe~ pQ~s~ ł~łruz r aru eu ~is łedeapn~ aiud~xseu e uzeu n~ ł~iz,rxed t uzan~azap pod łsxs ~łrn~ua zaza~ wn~ouz o~ uzał~fzaeqoz atseza ur~fu~ad od ałe ua~upompeu iłso~ez q~ł~ m łf;u3oa ~rs o~q~izs z ~uozxs o~af n~ ~is ~fuzsrle~o.raTx ~fpar~ seu ł~azzxsodS yzpoł fazseu aaqon~ en~oqaez ouza~ ~rs ~sI ~emom.zasqoez ~iq ~~xauaoł zaz.rd uxał~iz.rxed z aapoł m urałeza-I . w~fzen~nez seu łersnuz ~iuxsrł~u~iłdo ~I ~fp~ olazdoQ ~eds~in~ seu ełełarzpaz,xd oq ixn~of~f.zx tanns az aazaxsop seu ł~our ar~ wu.xa~ ~fuzsrłatzptm ~jrn~rła pazad arzp~ uraxotzat peu nas,faruz nuxax n~ ouen~ołsormod r z~poł op szu ouozpesn~ uzaxo~ n~ou xłez~in~z aruuz s eue.req ~ef ~ua~ ołen~od~a~s uerpuI rłao~ap saorzal nBaz.zq eu ~rs ~iursrłzałeuz ~ipaix ~urez.raruzez oa aaxox~od u.rr małetzpatn~od azpoap od e łop eu o~q~izs ~iursrizsaZ vqos az pe.zqez ~zso.zd az~e1 ~xxaruo I pezf;rn~z seu ~iqe atualuzaz.z oqje ~fzoan~od en~p ą~zzn~ ~zso.rd ał~l oa od nued ~zaeumłx~in~ azpo.xp o~ nuIeu z łpazsod ued ~iqe eqaz~,L ~ern~r;qo aru ~is ~zsoa~ - ox~ątsaQ ~is ł~urłaez - ~łen~ot.remz ued ~fz~ ter - rureu z Zarun~o.x ~rs epn ue~ - :ex.xątsaQ op ~is uzałiaoan~z ux~iza o~ - ysouzaTIo~Io ~x ~exs~izao~~in~ ~iqołezałeu oq łop eu tazp~ad oa ~iuzzp(aZ - wał~Iaza - ou~a~ aumadsz oZ, - wIaaozzal peu ern~oxts po.xsod ~aaf~zal e~arn~ołza uxał -~az.rxsop atuxoxst r x~und ~ua~ zazrd ~usze~sn~ eu eł~zs uxałraoamZ Jeden z czerwonoskórych przywiązał naszą łódz do pnia, po czym wyniesiono nas na brzeg, a stary, rozwiązując mi nogi, rzekł głośno: - No! Umykajcie stąd co prędzej, aby po was nawet śladu nie zostało. Bo powiadam wam, jeśli raz jeszcze wasza stopa zabrudzi ziemię naszego stepu i złapiemy was, to nieszczęsna będzie dla was ta godzina! Precz, gałgany! Po tych słowach, uderzywszy mnie wiosłem, odszedł do łodzi i razem ze swoimi czerwonoskórymi powiosłował z powrotem. Ja zaś zacisnąłem pięści i pogroziłem za nim, a następnie zabrałem się do oswobodzenia z więzów przyjaciela. W parę minut byliśmy wolni i rozcieraliśmy sobie członki, jakby nam istotnie od więzów zesztyw-niały, po czym rzekłem po cichu do Peny: - Zbliżmy się teraz do drzewa, na którym siedzi ten drab, ale tak jakbyśmy nie dostrzegli jego śladów. A głośno dodałem: - No, nareszcie diabli go wzięli!... A byłem pewny, że nas wrzuci do wody aligatorom na pożarcie. Mielibyśmy miłą kąpiel, bo tych bestii jest pełno w lagunach! - Ja też się dziwię, że stary łotr tego nie uczynił. Musi to być nie lada głupiec. - Albo i nie głupiec. Ja przypuszczam, że chciałby jeszcze spotkać się z nami i dlatego nas oszczędził. - Niech by mi raz jeszcze nawinął się na oczy, a odpłaciłbym mu za wszystko kulą w łeb. - No, niech ci się nie zdaje, że tylko ty masz prawo do zemsty. Nie spocznę prędzej, aż jego i wszystkich jego ludożerców nie wystrzelam co do nogi. Zabrali nam łotry broń, ubranie, pieniądze i puścili gołych, jak tureccy święci, na step. I co teraz robić? Ani czym upolować zwierzyny, ani w ogóle nic do jedzenia... Niechże ich piekło pochłonie! - O, tak! Ale musimy co prędzej umykać stąd, bo nuż by mu żal się zrobiło, że nas puścił i zachciałoby mu się ścigać nas na nowo... - Ale dokąd iść? - Dokądkolwiek, gdzie są ludzie, którzy mogliby nam dopomóc w nieszczęściu. Nad Rio Salado jest dosyć osad. Zamyśliłem się na chwilę, a Pena zapytał: - Cóżeś się tak zasępił? Może masz jaki inny sposób? - Mam, przyjacielu - odrzekłem, udając radość. - Nie pój- 124 dziemy nad Rio Salado, bo to za daleko i zginęlibyśmy w drodze z głodu. Wydaje mi się choćby na przykład do Chiriguanosów. - Znakomita myśl! %7łe też mnie to nie przyszło do głowy... Toż to jedyny dla nas ratunek! - A widzisz, że umiem się od biedy wykręcić! Odnajdziemy Chiriguanosów, przyłączymy się do nich i napadniemy na tych łotrów. W ten sposób tylko możemy odebrać nasze mienie i przy sposobności nawet coś jeszcze zarobić. - Doskonalei - zawołał Pena triumfująco. - Gdyby stary wie-dział, że podsłuchaliśmy jego rozmowę z tą dziewczyną, nie byłby nas wypuścił z życiem. Teraz wiemy przynajmniej, gdzie szukać jego pieniędzy, które zabierzemy sobie, a Chiriguanosom damy byle co. Ten pies, patrząc, jak będziemy rozbijali jego skrzynie, będzie zgrzytał zębami i rzucał się bezsilnie. Wówczas zwiążemy go i rzucimy aligatorom na pożarcie. - Tak, ale czy Chiriguanosowie zechcą nas przyjąć? - Ręczę, że przyjmą nas z największą chęcią. Ja ich znam. Ale nie traćmy czasu i puśćmy się bezzwłocznie w drogę, żeby się z nimi nie rozminąć... Przypuszczam, że stary nie wyśle za nami nikogo i nie będzie nas śledził. Ma przecież teraz głowę zajętą czymś innym. Więc dalej w drogę! Poszliśmy wzdłuż brzegu, nie troszcząc się wcale o człowieka, który jak bazyliszek, siedział na drzewie. swoje mienie, w które nie byli zbyt zasobni, jak zwykle Indianie. Wróciwszy z wyspy do wsi, zażądałem, aby otwarto spusty kanału. - A to po co? Przecież pan mówił, że to wzbudziłoby podejrzenie napastników... - Tak mi się to z początku przedstawiło. Wobec tego jednak, że Mbocovisowie mają się od nas dowiedzieć, iż przeciw wam ciągną Chiriguanosowie, będzie zupełnie usprawiedliwione, że zabezpieczy-liście opuszczone mieszkania. Desierto przyznał mi słuszność i wnet na jego rozkaz otwarto śluzy, po czym woda wtargnęła z szumem do okalającego osadę rowu, oblewając ją dokoła szeroką wstęgą.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|