image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lub półleżeć.
Gdy gość zostaje zaproszony na ucztę, powinien przynieść swą
własną łyżkę i miskę, a jeść wszystko, co mu podadzą. Odmowa
stanowi ciężką obrazę gospodarza.
Siadając przy ognisku nie wolno przechodzić między osobami
zgromadzonymi dokoła, należy obejść je od tyłu.
W grupie zgromadzonych mężczyzn rozpocząć rozmowę wolno
tylko najstarszym. Młodzi powinni milczeć, póki nie zostaną
zaproszeni do rozmowy przez kogoś starszego.
Gdy gospodarz zaczyna czyścić swą fajkę, to znak zakończenia
wizyty. Trzeba wówczas opuścić tipi.
Tak brzmią podstawowe zasady poprawnego zachowania
się w indiańskiej społeczności. Niby łatwe do zapamiętania i
przestrzegania, a przecież iluż to białych mimo woli
uchybiło przepisom dobrego wychowania, zyskując sobie
opinię gburów lub  gorzej jeszcze!  wrogów
czerwonoskórych. Niekiedy z nieprzestrzegania indiańskich
zwyczajów wynikały jedynie zabawne nieporozumienia. Oto
na przykład pewien traper, który mieszkał na pustkowiu i
tęsknił za widokiem ludzkiej twarzy, ucieszył się, gdy
kiedyś pod wieczór zawitali doń dwaj znajomi wojownicy z
zaprzyjaznionego plemienia. Wracali z polowania, lecz
droga do ich wioski była długa, a wędrówka zimową nocą
niebezpieczna.
Traper starał się jak najlepiej przyjąć gości. Usadził ich
przed ogniem buzującym w metalowym piecyku i na
początek poczęstował tytoniem. Sam również zapragnął
zapalić. Wydobył fajeczkę. Zauważył, że nie została
dokładnie opróżniona z popiołu. Podniósł z podłogi patyk i
począł nim oskrobywać wnętrze fajki. Wojownicy dostrzegli
tę czynność. Natychmiast powstali i opuścili chatę, nim
zdumiony traper odzyskał głos. Zastanawiał się długo, czym
mógł obrazić czerwonych braci, a w końcu spojrzał na fajkę
 zrozumiał.
O tym myślałem jadąc z Karolem ku tej dziwnej wiosce
indiańskiej, której nazwa przetłumaczona na język bladych
twarzy brzmi: Ukryte Miasto. Co to takiego?
Wojownicy Czarnych Stóp nie żyją w wielkich sku-
piskach. Dzielą się na grupy, które rozproszone na ol-
brzymiej przestrzeni prowadzą samodzielne polowania, a
mieszkają nad brzegami rozlicznych rzek, na dnie jarów
wypłukanych przez te rzeki, co chroni ich, zwłaszcza w
zimie, przed mroznymi wiatrami z północy, a sąsiedztwo
wody nie tylko zapewnia dostateczną ilość niezbędnego do
życia napoju, lecz również i ryb. Tylko w wypadku wojny
mężczyzni zbierali się na wspólną wyprawę. Jednak wojny
należą już do przeszłości.
Przetrwał natomiast zwyczaj wspólnego gromadzenia się
na doroczne święto obchodzone w pełni lata, przeważnie pod
koniec lipca, zwane Tańcem Słońca. Przez kilka lub
kilkanaście dni trwają tańce obrzędowe, śpiewy, pantomimy
obrazujące sceny z polowań lub walk, a centralnym punktem
uroczystości jest przyjęcie dorastających chłopców do grona
wojowników. Muszą oni jednak przejść dość okrutną próbę
męskości: tańczyć aż do upadłego wokół słupów, do których
są przywiązani długimi rzemieniami. Rzemienie te zostają
przewleczone poprzez nacięcia na skórze tańczących.
Poddany takiej próbie chłopak powinien, nie okazując bólu,
uwolnić się od rzemieni, wyrywając je wraz z kawałkami
skóry. Blade twarze traktują tego rodzaju praktyki jako
szczyt okrucieństwa i zabraniają ich. Jednak z wątpliwym
sukcesem, ponieważ Taniec Słońca odbywa się w Ukrytych
Miastach  osiedlach, do których prawie nigdy nie umie
trafić funkcjonariusz kanadyjskich władz.
Bawiłem już raz w takim Ukrytym Mieście Czarnych
Stóp, a nawet obserwowałem Taniec Słońca. Jakże bardzo
musieli ufać Karolowi wodzowie Czernych Stóp do-
puszczając go (wraz ze mną) do uczestnictwa w
uroczystości. Teraz miałem znowu odwiedzić Ukryte
Miasto, lecz czułem się znacznie pewniej niż poprzednio.
Przede wszystkim dlatego, że od tamtych dni nauczyłem się
coś niecoś języka Algonkinów, jakim posługują się Czarne
Stopy. Nauczył mnie Karol. Teraz przepowiadałem sobie w
myślach potoczne zwroty oraz... zasady dobrego
wychowania, aby nie palnąć głupstwa takiego, jak
wspomniany traper.
Jechaliśmy ku północy. Podgórze dzwigało się powoli
kopiastymi wzgórkami, po których dmuchał wiatr, a trawy
kłoniły się tak, że ze szczytu każdego wzniesienia daleka
preria wyglądała niczym falujące morze.
Na dalekim zachodzie ogromniało postrzępionymi
wierchami pasmo Kordylierów  przedłużenie Gór
Skalistych. Siwe wierzchołki towarzyszyły nam odtąd przez
cały czas podróży.
Tego dnia, następnego i jeszcze jednego. Wreszcie
póznym popołudniem szumiąca pianami rzeczka dopro-
wadziła nas do celu. Wypływała ona z boru porastającego
podnóża i zbocza coraz wyrazniejszych wysoczyzn. Lecz
pojedyncze drzewa rosły tu i tam na łące, niby rozproszeni
zwiadowcy nadciągającej kolumny lasu. Po jednej stronie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl