Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kołatały się w niej jeszcze resztki życia. Sprawdził puls. Potem z torby wyjął przygotowaną już do użycia strzykawkę. W płomieniu zapałki opalił jej koniec. Zrobił zastrzyk. Powieki rannego drgnęły, potem znowu mocno się zwarły. Sarnicki wyskoczył z ciężarówki. Prowadz rozkazał chłopu. Chłop spojrzał na niego nieprzytomnie. Ale ja do miasteczka muszę, panie! wymamrotał. Jestem lekarzem, prowadz! Z otwartych drzwi szoferki wychylił się Kołdak. Zaczął się uważnie przyglądać chłopu. Tamten jakby poczuł na sobie jego wzrok. Zbliżył się do Kołdaka i zapytał szeptem: Prawda to? On doktor?... Kołdak nic nie odpowiedział. Odwrócił się i zaczął spokojnie szykować sobie następnego skręta. Sarnicki zarzucił na jedno ramię torbę, na drugie pepeszę. Idziemy! rzucił i ruszył do przodu. I wtedy Marian zastąpił mu drogę. Sarnicki, pan zostanie tutaj! Sarnickiemu z ramienia zsunęła się pepesza. zaryła w błoto. Niech pan strzela!... krzyknął w zamazaną ciemnością twarz Mariana. No, dalej!... Sarnicki, ty mnie nie znasz! Ja takich jak ty... zaciął się. Opuściła go nagle pewność, czy postępuje słusznie. Przecież nikt z bandy nie mógł wiedzieć o wyjez- dzie handlarzy jabłek" na targ do Strzekocian. Jeden Listwą!... Ale jakkolwiek zdarzało mu się, że najbar- dziej zaufani ludzie okazywali się zdrajcami, nie dopuszczał ciągle do siebie myśli, że Listwa mógłby po- stąpić w ten sposób. Na co pan czeka? rozległ się spokojny głos doktora. Sekunda, dwie, trzy... Ręka Mariana ściskająca pistolet opadła. Sarnicki przeszedł kilka kroków. Za nim, niepewnie oglądając się za siebie, postępowa? chłop. Uszli kawałek. W pewnym momencie Sarnicki przystanął, odwrócił się i krzyknął do Mariana: Dla tamtego wszystko, co mogłem, już zrobiłem. Pośpieszcie się. bo on... on może się pośpieszyć! I skręcił za chłopem w las. Panie poruczniku... Marian drgnął. Odskoczył w bok. ręka z wrośniętym w nią pistoletem uniosła się do strzału. Panie poruczniku... powtórzył Kołclak. Wylazł z szoferki, kołysał ręką pepeszę, jakby to był lekki, podróżny bagaż. Kto wam pozwolił wyjść?!... krzyknął Marian. Do szoferki! Ich magazynki ciągle jeszcze były ukryte w jabłkach. Ich Krawczuka i Kołdaka. Mieli w rękach broń rozładowaną, broń straszaki. Kołdak, człapiąc po błocie, wrócił na swoje dawne miejsce. Między tafle chmur wcisnął się księżyc. Nagle blada poświata jakby ktoś nieoczekiwanie schlapał ich srebrną farbą zwaliła się na nich. Marian poszedł do szoferki. Naprawdę nie wiedział, co robić. Nie wiedział w tym momencie nic. Był jak człowiek, który został nagłe wytrącony z uderzenia" i rozgląda się za czymś jednym, uchwytnym, za czymś, co zdecyduje o dalszym działaniu. Po raz drugi już pistolet, który ściskał w dłoni, wydał mu się rze- czą jakby obcą, bezużyteczną... ...Lekarz. Tyfus. Prawdopodobnie. Obowiązek lekarski. Chłop. Człowiek. Zwykły, proszący człowiek. Nóż, Wertep. Na posterunku. Wywiad. Wtyczka. Musieli znać. Musieli wiedzieć. Wertep. Przypadkowa zasadzka. Wertep. Wpadł. I... I Listwa. Zaufał. Kto wie, czy Listwa... Ten chłop. Sarnicki, Krawczuk, Koł- dak. Kołdak. .,U Tatara". Przyszedł. Nawrócił się". Przejrzał, zrozumiał... Co w tym wszystkim ma być prawdą? Jedno było pewne szansa rozpoznania Groma zaczynała się oddalać z każdą minutą. Być może nawet sekundy mogły zadecydować o powodzeniu całej akcji. A przecież Marian miał z Gromem porachunki także osobiste. Porachunki to mało, podobnie jak słowo krzywda" nie przystawało do niczego, co dotyczyło sprawy między nim a Gromem. Rozmyślał niekiedy o tym, że dla niektórych ludzi nawet śmierć nie jest dostateczną karą za czyny, które popełnili, że to ogromna niesprawiedliwość, iż za tyle zbi'odni najwyższym wymiarem słusznej kary może być tylko śmierć. Tylko ona... Ja tam się nie znam... Jak zza paru ścian usłyszał nagle głos Kołdaka. Po mojemu to ich jest tu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|