Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ców te¿ tego& Ale walczy! Z kup¹ mê¿czyzn siê bije, z ¿o³nierza- mi, nie z byle pacho³kami& I do tej pory ¿ywa! . Barbarzyñca musia³ na chwilê oderwaæ oczy od niezwyk³ej ko- biety i przerwaæ swój bieg w stronê koni, ¿eby zar¹baæ dwóch ¿o³- nierzy, którzy nabrali Smia³oSci i próbowali przeci¹æ mu drogê. A po- tem& Nie pierwszy ju¿ raz nie pos³ucha³ g³osu zdrowego rozs¹dku, tylko swojego niezrozumia³ego dla zwyk³ych ludzi wyobra¿enia o ho- norze. Zgodnie z nim nie móg³ teraz nie pospieszyæ z pomoc¹ kobie- cie, mimo ¿e ta ju¿ raz odmówi³a jej przyjêcia, a Slady tej¿e odmowy nieprêdko zejd¹ z rêki barbarzyñcy. Na mnie, czarcie pomioty! twarze vagarañczyków, którzy odwrócili siê, s³ysz¹c ten ryk, wykrzywi³a z³oSæ i strach. Okrutny dziki zwierz powróci³. I znowu jego ogromny, bezlito- sny miecz lSni w s³oñcu, z potworn¹ szybkoSci¹ przecinaj¹c powie- trze, spada gradem ciosów, rozpruwa kolczugi, roznosi tarcze w drza- zgi, wbija, próbuj¹ce powstrzymaæ go szable w cia³a ich w³aScicieli. 75 I znowu przywykli do pokornej uleg³oSci, odzwyczajeni w pró¿nia- czym ¿yciu od walk na Smieræ i ¿ycie, ¿o³nierze miejskiego garnizo- nu nie wytrzymali wSciek³ego ataku samotnego wojownika i rzucili siê do ucieczki. Miêdzy Conanem i bezimienn¹ wojowniczk¹, sk¹pan¹ we krwi, ale ¿yw¹, le¿a³o na piasku pó³ tuzina zabitych i rannych vagarañczy- ków. Niebezpieczna nieznajoma wpi³a w swojego nieproszonego oswobodziciela pe³ne z³oSci spojrzenie. Jej usta krzywi³y siê i dr¿a- ³y, psuj¹c wygl¹d ³adnej twarzy. Czekaæ, co tym razem zrobi zwario- wana gladiatorka, Cymmerianin nie mia³ zamiaru. Pomóg³ jej, a te- raz niech robi, co chce: albo razem z nim na konie i jazda st¹d, albo samemu diab³u w paszczê. Barbarzyñca odwróci³ siê do kobiety ple- cami i pobieg³ do koni. Tym razem ju¿ nikt mu nie przeszkadza³. Dobrze, ¿e ci idioci nie maj¹ ³uków pomySla³ mimochodem Conan. Ale w pogoni na pewno bêd¹ ³ucznicy . Cymmerianin wy³uska³ wSród przywi¹zanych i przezornie osio- d³anych koni du¿ego hyperboryjskiego xrebca. Odwi¹za³ go, wsko- czy³ na siod³o. I zobaczy³, jak obok na chy¿¹ ophirsk¹ koby³ê lekko i pewnie, niczym wytrawna kawalerzystka, wskakuje jego niespo- dziewana towarzyszka. Kompletnie zaskoczeni ¿o³nierze nie próbo- wali ju¿ przeszkodziæ gladiatorom uciekinierom opuSciæ podwórzec przez otwart¹ na oScie¿ bramê. Vagarañczycy st³oczyli siê wzd³u¿ p³otu po przeciwleg³ej do koniowiêzu stronie i omawiali szczegó³y przysz³ej pogoni. Barbarzyñca i jad¹ca nieco z ty³u kobieta wypadli na przylega- j¹cy do areny plac nie znanego im obojgu Vagaranu, przeciêli go szalonym galopem, zmuszaj¹c mieszkañców miasta do ucieczki w ró¿ne strony i skrêcili w pierwsz¹ napotkan¹ ulicê. Conan pomy- Sla³, ¿e w któr¹kolwiek stronê by siê udali, w koñcu i tak natrafi¹ na opasuj¹cy to (jak zreszt¹ i ka¿de inne) miasto mur. A jad¹c wzd³u¿ niego prêdzej czy póxniej bêd¹ musieli znalexæ bramê. W ci¹gu dnia brama powinna byæ otwarta, jeSli oczywiScie wiadomoSæ o ich uciecz- ce nie dotar³a do pilnuj¹cych jej stra¿ników. I wtedy uda im siê wy- dostaæ z tej pu³apki, zwanej Vagaranem. A jeSli wiadomoSæ ju¿ do- tar³a, to brama jest zamkniêta i& I wtedy zobaczymy, zadecydowa³ Cymmerianin. W¹ska, krêta uliczka, któr¹ jechali, pozostawiaj¹c za sob¹ za- s³onê py³u, by³a niemal pusta. Nieliczni przechodnie odskakiwali na boki, przywieraj¹c do bia³ych glinianych ogrodzeñ, które wznosi³y siê po obu stronach. 76 Conan bezlitoSnie ch³osta³ wierzchowca. Jego towarzyszka ca³y czas jecha³a tu¿ za nim. Nie skrêcali w ¿aden z ciasnych zau³ków w nich musieliby przejSæ w stêp. Zakrêt, po nim jeszcze jeden. Barbarzyñca gwa³townie osadzi³ konia, ten stan¹³ dêba. Kobieta musia³a zrobiæ to samo. Ulica koñ- czy³a siê kolejn¹ bia³¹ Scian¹. Z powrotem! Skrêcamy w zau³ek! krzykn¹³ Conan i Sci¹- gn¹³ cugle. Kobieta zrobi³a to samo. A jakie mieli inne wyjScie& Nie uda³o im siê jednak dojechaæ do zau³ka. Ju¿ na pierwszym zakrêcie zobaczyli nadci¹gaj¹c¹ falê b³yszcz¹cych zbrojami jexdx- ców. Do diab³a, pogoñ! A to siê uwinêli! . Nie by³o czasu na zasta- nawianie siê, trzeba by³o znowu zawróciæ. I znowu ta sama Slepa uliczka. Rób to, co ja! Conan spowolni³ krok konia, podprowadzi³ go do niskiego ogro- dzenia i siê zatrzyma³. Rzuci³ lejce, stan¹³ na siodle, odbi³ siê i sko- czy³. Chwytaj¹c rêkami za wystêp glinianego ogrodzenia, podci¹- gn¹³ siê i wskoczy³ na gruby murek. Dalej, Slicznotko! Na Croma, na co czekasz? Conan przyzywaj¹co macha³ rêk¹, pokazuj¹c g³upiej babie, ¿e trzeba przeskoczyæ przez ogrodzenie, zanim nadjad¹ ³ucznicy, a mo¿e nawet wojownicy z kuszami, którzy b³yskawicznie wystrzelaj¹ ucie- kinierów jak kuropatwy. Ale dziwna kobieta nie spieszy³a siê, harcu- j¹c na koniu pomiêdzy Scianami ich pu³apki. Jej d³oñ zbyt zdecydo- wanie Sciska³a rêkojeSæ odsuniêtej w bok szabli, jakby kobieta mia³a zamiar przyj¹æ walkê. Po niej mo¿na siê wszystkiego spodziewaæ roz³oSci³ siê Cym- merianin. Do diab³a! Jakbym mia³ ma³o swoich k³opotów! Na Cro- ma, czemu te kobiety nie siedz¹ w domu?! . Najgorsze by³o to, ¿e Conan nie móg³ porzuciæ tej wariatki, nie umia³ zostawiæ jej samej przeciwko, na pewno licznym i oczywiScie uzbrojonym, ¿o³nierzom. Czy rzeczywiScie trzeba bêdzie wdawaæ siê w niepotrzebn¹, niemal skazan¹ na przegran¹, walkê w tej Slepej uliczce? Ale najwidoczniej jeden i zapewne ostatni okruch zdrowego roz- s¹dku zachowa³ siê w okolonej czarnymi kêdziorami g³Ã³wce. Wo- jowniczka w koñcu podjê³a decyzjê. OpuSci³a szablê, podjecha³a do ogrodzenia, na którym siedzia³ mê¿czyzna z d³ugim mieczem na kolanach i zrobiwszy to wszystko, co wczeSniej zrobi³ Conan (a na- 77 wet du¿o zrêczniej pomySla³ ze zdziwieniem barbarzyñca), znala- z³a siê obok niego na grzbiecie szerokiej glinianej Sciany. Zeskoczyli na dó³, w gêste krzewy jakiegoS sadu, podchodz¹ce pod samo ogrodzenie. W sam¹ porê: w Slep¹ uliczkê, gdzie pozosta- wili swoje konie, wjecha³ oddzia³ vagarañskich ¿o³nierzy, i ka¿dy z nich trzyma³ w pogotowiu kuszê, szykuj¹c siê do naciSniêcia na spust, gdy tylko pojawi¹ siê uciekinierzy. Niedawni gladiatorzy przedzierali siê przez krzewy, omijali drze- wa, prze³azili przez wysokie i przeskakiwali przez niskie ogrodzenia, omijali z daleka pojawiaj¹ce siê na ich drodze domy i inne budynki. Gdyby nawet ktoS ich goni³, to i tak straci³by Slad w tym labiryncie podobnych do siebie sadów, domów, kwietników, szop, p³otów& Pora by³o pomySleæ o chwili wytchnienia, daæ w koñcu odpo- cz¹æ rêkom i nogom, opatrzyæ rany, zebraæ mySli i postanowiæ, co dalej. Wkrótce Conan wybra³ miejsce, odpowiednie pod ka¿dym wzglêdem dla pragn¹cych odpocz¹æ w ukryciu uciekinierów. Cymmerianin opad³ na trawê malutkiej polanki, schowanej przed ludzkim okiem w gêstych krzewach jaSminu, odchodz¹cych pó³ko- lem od niewysokiego i na wpó³ rozwalonego kamiennego ogrodze- nia. Przez przeSwity w pl¹taninie liSci i ga³êzi doskonale by³o widaæ solidny piêtrowy dom, stoj¹cy w znacznym oddaleniu od znalezio- nej przez zbiegów kryjówki. Ka¿dy ruch w okolicy domu zostanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|