Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Polubiłam cię - powiedziała, nagle poważniejąc. - Bardzo dziwne, ale czuję się tak, jakbym cię znała od bardzo dawna. Przez chwilę panowała cisza. W milczeniu przypatrywały się sobie uważnie. Emma w niczym nie przypominała przyjaciółek Sydney. Prawdę powiedziawszy, Sydney w ogóle nie miała przyjaciółek. Bardzo dziwne, ale czuła to samo co Emma. Coś jakby przeznaczenie. Emma trochę przypominała jej młodszą siostrę, Carlę. Nie taką, jaką była obecnie; taką, jaką była przed laty, zanim matka zdołała zatruć ją myślą o karierze, powodzeniu i pieniądzach. Dawna Carla miała to samo niewinne, szczere spojrzenie i takie same iskierki rozbawienia w oczach. Obecnie Carla była równie silną osobowością jak jej matka. - O czym to ja mówiłam... - podjęła rozmowę Emma. - Racja, o Sally. Węszy wszędzie, koniecznie chce cię znalezć. - Nie chcę z nikim rozmawiać. Jeszcze nie teraz. Sydney przesunęła się na brzeg łóżka, odchyliła kołdrę i spróbowała spuścić nogi. Stwierdziła, że oprócz bólu głowy, do którego zdążyła już się przyzwyczaić, właściwie nic jej nie jest. Czuje się trochę niepewnie, ale nie dolega jej nic, co by wymagało dalszego pobytu w szpitalu. - Jak mogę stąd wyjść? - Bez zezwolenia doktora Doolittle to niemożliwe. A zresztą dokąd byś poszła? - Mam przecież zarezerwowany pokój w hotelu. Tu w Wallace. Emma skrzywiła się i chrząknęła z dezaprobatą. - Rozumiem, że masz na ten temat coś do powiedzenia? - Owszem. Patrycja jest najgorszą kucharką w całym mieście. Ten jej hotel to brudna dziura. W żadnym wypadku nie możesz tam mieszkać. Będzie podsłuchiwała każdą rozmowę telefoniczną, a kiedy wyjdziesz, będzie szperała w twoich rzeczach. Zresztą, kiedy opuścisz szpital, i tak nie możesz być sama. Jeszcze całkiem nie wydobrzałaś. Takie urazy sprawiają nieraz niespodzianki. Nie możesz wyjść ze szpitala. - Emmo... - Nie. Nie przyłożę ręki do czegoś takiego. - Proszę cię tylko, żebyś wstawiła się za mną u doktora Doolittle. Porozmawiaj z nim, przecież tak się lubicie. Emma rozejrzała się, jakby w obawie, że ktoś może je usłyszeć. - Po prostu pracujemy razem. Zresztą, on się nie zgodzi. Chyba że... - Co? - Chyba że... Od śmierci mamy mieszkam sama w dużym domu. Jest tam dość miejsca. Właściwie mogłabyś zamieszkać u mnie, oczywiście, jeśli naprawdę postanowiłaś opuścić szpital. - Nie chciałabym sprawiać ci kłopotu - powiedziała Sydney niezbyt szczerze. - Będę musiała tu zostać kilka dni, może nawet tydzień. Wszystko zależy od tego, na ile oporny okaże się pan senator. - Trudno, jakoś wytrzymam. Mrugnęły do siebie znacząco i wybuchnęły śmiechem, jak dwie dziewczynki, które spłatały komuś figla. Andrew Wallace otworzył drzwi wielkiego cadillaca i wyciągnął rękę, żeby pomóc wstać starszemu panu ze szpitalnego wózka i wsiąść do samochodu. Clay odtrącił podaną dłoń jak gryzącego insekta. - Daj spokój, Clay. Nie bądz uparty. Clayton Wallace groznie spojrzał na wnuka spod krzaczastych, nastroszonych brwi. Jego nie ogolone policzki i rozczochrane, siwe włosy nieodparcie kojarzyły się z nocnym pijaństwem i ciężkim życiem samotnego starca. Skojarzenie to w tym przypadku było całkowicie błędne. Nic bardziej niestosownego. Clayton Wallace był niezwykle godnym starszym panem, miejscowym notablem, podporą i twórcą największych zakładów przemysłu drzewnego w Wallace. Mimo ukończonych dziewięćdziesięciu trzech lat był w pełni sił: wiek nie stępił jego inteligencji ani skłonności do pomysłów godnych Machiavellego. Jego 13 krótki pobyt w szpitalu był ubocznym produktem pewnego bardzo skomplikowanego planu, który trochę się nie udał. Można powiedzieć, że starszy pan przechytrzył samego siebie. Od kilku lat Clayton Wallace robił wszystko, żeby zwabić wnuka z powrotem do miasteczka i osadzić na należnym mu miejscu w zarządzie firmy. Zaczęło się od telefonów. Urocza, starsza pani Clayton raz po raz dzwoniła do Andrew, prosząc go, żeby pomógł dziadkowi, któremu podeszły wiek i nadwątlone siły nie pozwalają kierować firmą. A ponieważ było wiadomo, że stosunki państwa Wallace z synem nie układają się dobrze, Andrew musiał brać wykręty dziadka za dobrą monetę. Zresztą, mimo że starszy pan od bardzo dawna kierował zakładami i bynajmniej nie zamierzał wypuścić cugli z rąk, był już nieco zmęczony i naprawdę potrzebował pomocy. Dlatego wszystko dokładnie sobie umyślił. Jednakże wpadł we własne sidła, ugrzązł jak mucha w smole. Niby wszystko szło zgodnie z planem. Los mu właściwie sprzyjał. Udało mu się sprawić wrażenie niedołężnego starca, mogącego wzruszyć serce najbardziej obojętnego wnuka. No i pamięć przestała mu nagle dopisywać, i zmiany starcze postępowały w przewidzianym tempie... Zawiodła go tylko laska, którą tak wszystkimi dyrygował. Wczoraj, kiedy próbował umknąć przed burzą, ta cholerna laska utkwiła w szczelinie między płytami chodnika i złamała się. Teraz był zapakowany w gips od kostki do kolana, bynajmniej nie z powodu złamania kości - do tego dzięki Bogu nie doszło! - ale żeby odciążyć nadwerężone mięśnie i ścięgna. Był to nieco uciążliwy i chyba zbyt wymyślny sposób, żeby osiągnąć wyznaczony cel i ostatecznie powstrzymać marnotrawnego wnuka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|