Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
radości w udrękę. W tym okresie nie było dla mnie bowiem większej ra- dości niż pisanie, z wyjątkiem może wspomnienia siwych jasnych oczu, które czuwały nad moim snem. Ale któregoś wieczora, kiedy jezioro zaszło mgłą i podniósł się zza niego ogromny, gorzko-żółty księżyc, straciłem spokój ducha i ohydne podniecenie owładnęło mną bez reszty. Następnego dnia potajemnie wy- ruszyłem do lasu, choć nie było to w mym zwyczaju najchętniej zdzie- rałem buty na gładkich drogach i wydeptanych ścieżkach. W lesie odszu- kałem miejsce, które mi dziki kot pokazał w chwili słabości; straszne cy- gańskie ziele przekwitło, a jego brudne kwiaty przekształciły się w dojrze- wające czarne nasiona. Zniknął też ohydny trupi smród, tak że pachniało to nawet lepiej niż kalwińska teoria o przeznaczeniu ale wiem, że były to tylko podszepty pogańskiej dzikiej kniei. W każdym razie zerwałem ten dojrzewający owoc, a wróciwszy do domu odnalazłem wyschnięty muchomor i cały ten kram wpakowałem do butelki koniaku, którego została jeszcze połówka, jak już mówiłem. Wszystko to zrobiłem po kryjomu i ostrożnie, ale cały czas dzwoniło mi w uszach ze strachu, słyszałem skradające się kroki szlifierza koło domu, a w gardle czułem gorzki smak dymu ulatującego z niezliczonych kocioł- ków, w których za dawnych czasów czarownice warzyły swe napoje. Ale przypomniałem sobie, że prócz teorii filozofii, psychoanalizy i parapsy- chologii również surrealizm nie jest mi dziedziną całkiem obcą, co nie- wątpliwie wynika z mego opowiadania o trójnogim człowieku. Dlatego też, moim zdaniem, starodawne tajemnice puszczy oraz wszelkie napoje czarownic są w porównaniu z tą całą szkodliwą wiedzą dziecinną igraszką. Kiedy ujrzałem, że księżyc wznosi się w swej trującej żółtości nad je- ziorem, a nietoperze miękkimi skrzydłami muskają powietrze wśród bia- łych brzozowych zjaw, zażyłem łyk piekielnego roztworu i wcale nie wy- dał mi się zły, bo teraz czuło się mocniejszy i oszołamiający smak koniaku. Miałem ochotę pośpiewać, choć jestem bardzo niemuzykalny, i księżyc nie wydawał się już tak jadowity, lecz w swym kołysaniu na horyzoncie między niebem i wodą przypominał raczej dojrzałą pomarańczę. Porówna- nie to w rzeczy samej trochę kuleje, bo pomarańczy nie widziałem przez - 47 - długie lata wojny, ale w każdym razie księżyc był, moim zdaniem, zupeł- nie realny. Wsłuchiwałem się w niespokojny, mroczny głos swego ciała, ale nie- pokój minął i poczułem się strasznie zmęczony. Wyszedłem pospacero- wać i popatrzeć na kwiaty, bo ubóstwiam piękno i właśnie gdy skosztuję dobrego koniaku, ogarnia mnie nieprzezwyciężona chęć oglądania kwia- tów. Nietoperze miękko krążyły w ciemności, a pies spał jak zabity na tapczanie, kiedy księżyc niby latarnia oświetlał czarny las. Zobaczyłem, jak dziki kot szarpie przerażone pisklęta cietrzewi, a gdzieś z daleka dono- siły się szmery i szepty. Patrzyłem na fiołki, białe floksy i maki, mucho- mor świerzbił mi ciało, a cygański czarodziejski kwiat palił duszę do tego stopnia, że mógłbym wzbić się do lotu, gdybym tylko zechciał. Ale nie chciałem wzlatywać, coś wstrzymywało me ciało, równocześ- nie spostrzegłem, że kiedy podchodzę do krzewów, kwiaty chowają ostrza liści i chylą przede mną kielichy, czarując mnie kokieteryjnie, i znów pod- noszą i rozwierają płatki, bym mógł się nimi zachwycać. Pomyślałem, że to przywidzenie, ale oczy potwierdzały ten fakt, a wzrok miałem ostry, bardziej niż kiedykolwiek przenikliwy, i wcale nie zezowałem. Opano- wało mnie wielkie wzruszenie, kiedy ujrzałem, jak kwiaty znów mi się kłaniają, i kiedy tak długim szeregiem kołysały się bijąc mi pokłony, po- czułem głęboką tkliwość i za żadne skarby nie uczyniłbym im krzywdy, przechodziłem tylko obok ciemnych fiołków, jasnych floksów i fosfory- zujących maków przyjmując hołd. Zrozumiałem, że kwiaty chcą uczcić moją pracę, że dziękują mi za
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|