image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zawsze. %7łeby umrzeć.
Nagle kadłub statku zadzwięczał przerazliwie, wpadając w potworną wibrację. W metalową
powierzchnię uderzało coś twardego. Kiedy Seth zwiększył pułap lotu, hałas ustał. Co to było? -
zastanawiał się, wpatrzony w ekran.
I wtedy to zobaczył.
Budynek zaczął się rozpadać. Jego fragmenty, zarówno plastykowe, jak i metalowe, mknęły w górę,
jakby porwane niszczycielskim wiatrem. Przerzucony przez rzekę most rozpadł się na części. Ci,
którzy znajdowali się na nim, wpadli wraz z jego szczątkami do mulistej, wzburzonej wody i zniknęli
bez śladu. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, bo sam Budynek także umierał. Nie udałoby im się
w nim ukryć.
Tylko ja jeden przeżyłem, pomyślał Seth Morley. Jęknąwszy rozpaczliwie, zakręcił plastykową kulą.
Statek przestał zataczać szerokie kręgi i skierował się najkrótszą drogą w stronę osiedla.
Nagle silnik umilkł.
Morley słyszał tylko uderzenia kropli o kadłub. Maszyna zaczęła się ześlizgiwać w dół, z każdą
chwilą nabierając prędkości.
Zamknął oczy. Zrobiłem wszystko, co mogłem, powiedział w duchu. Wykorzystałem każdą szansę.
Próbowałem ze wszystkich sił.
Uderzenie wyrzuciło go z fotela i cisnęło na podłogę. Kadłub rozpadł się z hukiem, a on poczuł, że
zalewa go kwaśny, piekący deszcz. Gdy otworzył oczy, stwierdził, że krople wypaliły już dziury w
jego ubraniu i zaczynają pożerać ciało. Dostrzegł to w ułamku sekundy, a potem czas jakby zatrzymał
się w miejscu, podczas gdy wrak maszyny koziołkował po ziemi, orząc szeroką bruzdę... Morley nie
czuł już strachu, rozpaczy ani bólu, tylko przyglądał się śmierci statku - i swojej - jak postronny,
niezaangażowany obserwator.
Statek wreszcie znieruchomiał. Zapadła cisza, wypełniona delikatnym szmerem gęstych kropli
deszczu. Morley leżał zagrzebany do połowy w rumowisku składającym się ze szczątków tablicy
przyrządów i ekranu. Jezu, pomyślał. Wszystko poszło w drzazgi, a za chwilę ziemia otworzy się i
połknie statek i mnie. Ale to nie ma znaczenia, bo ja i tak umieram. W pustce, beznadziejności i
osamotnieniu. Jak wszyscy, którzy przeszli przez to wcześniej. Orędowniku, ujmij się za mną,
poprosił bezgłośnie. Zastąp mnie. Umrzyj za mnie. Czekał, słysząc jedynie szmer deszczu.
Rozdział piętnasty
Zgorzkniały Tony Dunkelwelt porzuca szkołę i wraca do miasteczka, w
którym się urodził.
Glen Belsnor zdjął z bolącej głowy poliencefaliczny cylinder, odłożył go ostrożnie na bok i wstał z
wysiłkiem. Dotknąwszy czoła, poczuł wyrazny ból. To było okropne, pomyślał. Tym razem zupełnie
nam się nie udało.
Dotarł niepewnym krokiem do jadalni statku i nalał sobie szklankę letniej butelkowanej wody.
Następnie zaczął przeszukiwać kieszenie, aż wreszcie znalazł silnie działającą tabletkę
przeciwbólową i połknął ją, popijając kilkoma łykami wody pochodzącej z zamkniętego obiegu
statku.
Teraz zaczęli się także poruszać ludzie leżący w innych komórkach. Wade Frazer uniósł rękę do
cylindra, a encefalogram Susie Smart pokazywał, że dziewczyna zaczyna powoli odzyskiwać
przytomność.
Pomagając Susie zdjąć ciężki cylinder, usłyszał rozpaczliwy jęk, świadczący o czyimś głębokim
cierpieniu. Okazało się, że jęczy Seth Morley.
- Zaraz - powiedział Belsnor. - Zajmę się tobą, jak tylko będę mógł.
Stopniowo budzili się wszyscy. Ignatz Thugg chwycił cylinder, szarpnął gwałtownie i ściągnął z
głowy, po czym z zapuchniętymi oczami i wyrazem odrazy na szczupłej, mizernej twarzy usiadł
wyprostowany na koi.
- Pomóż mi - powiedział Belsnor. - Zdaje się, że Morley jest w szoku. Zajmij się doktorem
Babble'em.
- Morleyowi nic nie będzie - mruknął Thugg, trąc oczy i krzywiąc się, jakby chwyciły go mdłości. -
Jak zwykle.
- Mówię ci, że tym razem jest w szoku. Musiał zginąć okropną śmiercią.
Thugg wstał z ociąganiem i skinął głową.
- Jak sobie życzysz, kapitanie.
- Ustaw termoregulator na wyższą temperaturę - polecił mu Belsnor, a sam nachylił się nad leżącym
twarzą w dół doktorem. - Obudz się, Milt! - zawołał, zdejmując mu z głowy cylinder.
Tu i tam rozlegały się głośne jęki i niepewnie poruszali się oszołomieni ludzie.
- Wszystko jest w porządku - oznajmił głośno kapitan Belsnor. - Nic wam się nie stało. Tym razem
nic z tego nie wyszło, ale wykaraskacie się, jak zawsze. Bez względu na to, przez co przeszliście.
Doktor Babbłe da wam zastrzyk ułatwiający przestawienie się z funkcjonowania poliencefalicznego
na normalne, homoencefaliczne. - Odczekał chwilę, po czym powtórzył jeszcze raz to samo.
- Czy jesteśmy na pokładzie Persusa 9? - zapytał Seth Morley, drżąc na całym ciele.
- Jesteście z powrotem na statku - poinformował go Belsnor. - Tak, to Persus 9. Pamiętasz, w jaki
sposób umarłeś, Morley?
- To było coś okropnego... - wykrztusił z trudem Seth.
- No tak - mruknął Belsnor. - Byłeś ranny w ramię.
- Pózniej, już po eksplozji lina. Pamiętam, że leciałem gdzieś statkiem, który zepsuł się i rozpadł na
kawałki. Rozdarło mnie na strzępy. Kiedy szczątki spadły na ziemię, byłem rozmazany po całej
kabinie.
- Tylko nie licz na to, że ci będę współczuł - powiedział Belsnor. On sam zginął przecież porażony
silnym ładunkiem elektrycznym.
Sue Smart dotknęła delikatnie tylnej części swojej czaszki i skrzywiła się boleśnie. Jej długie włosy
były potargane, a z rozpięcia bluzki wyglądała chytrze jedna pierś.
- Załatwili cię kamieniem - poinformował ją Belsnor.
- Ale dlaczego? - Wciąż wydawała się lekko oszołomiona.  Czy zrobiłam coś złego?
- To nie twoja wina - odparł Belsnor. - Tym razem znalezliśmy się we wrogim środowisku, a w
dodatku wszyscy daliśmy upust nagromadzonej przez długi czas agresji.
Przypominał sobie niejasno, że sam zastrzelił Tony'ego Dunkelwelta, najmłodszego członka załogi.
Mam nadzieję, że nie wezmie mi tego za złe, pomyślał kapitan Belsnor. W każdym razie nie
powinien. Bądz co bądz on z kolei zabił Berta Koslera, naszego kucharza.
Wybiliśmy się prawie do nogi. Mam nadzieję - modlę się, żeby tak było! - że następnym razem
będzie inaczej, tak jak do tej pory. Wygląda na to, że na Delmak-O pozbyliśmy się całej drzemiącej
w nas agresji.
- Niech pan się rusza, doktorze - zwrócił się Belsnor do Babble'a, który stał obok niego, chwiejąc się
na nogach i niezdarnie usiłując doprowadzić do porządku ubranie. - Proszę się zorientować, co komu
potrzeba. Zrodki przeciwbólowe, uspokajające, pobudzające... Ludzie pana potrzebują. Ale... -
Nachylił się do niego. - Jak już panu mówiłem, proszę nie dawać im nic z tych rzeczy, których mamy
za mało.
Babble zwrócił się do Betty Jo Berm.
- Czy potrzebuje pani pomocy, panno Berm?
- Chyba... chyba dam sobie radę - odparła Betty Jo, siadając z wysiłkiem na łóżku. - Jeżeli tylko będę
mogła chwilę odpocząć... - Uśmiechnęła się smutno. - Utopiłam się - powiedziała. - Brrr. - Jednak na
jej twarzy obok zmęczenia pojawił się także wyraz ulgi.
- Co prawda robię to niechętnie, ale muszę skreślić tę symulację jako zbyt nieprzyjemną, by wracać
do niej w przyszłości - oznajmił głośno i wyraznie Belsnor.
- Ale za to miała wybitne właściwości terapeutyczne - zauważył Frazer, zapalając drżącymi dłońmi
fajkę. - Przynajmniej z psychiatrycznego punktu widzenia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl