image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czyzni przynieśli stół z sąsiedniego domu i podstawili go pod wyciągniętą linę; podnie-
śli Sarvanta, związali mu ręce na plecach i zarzucili pętlę na szyję.
Na chwilę zapadła cisza. Tłum zamilkł i nikt już nie pragnął dostać w swe ręce zbrod-
niarza, rozerwać na strzępy jego bluzniercze ciało.
Sarvant z wolna obrócił głowę. Widział zle, oczy miał podbite i spuchnięte, z ran na
głowie ciekła krew. Ze zmasakrowanych ust wydobył się tylko bełkot.
 Co?  zapytał jeden z trzymających go mężczyzn.
Sarvant nie odpowiedział. Myślał o tym, że zawsze chciał zostać męczennikiem. To
był grzech, straszny grzech pychy. Lecz on pożądał męczeństwa, wyobrażał sobie jak
idzie na śmierć z godnością i odwagą wynikającą z przekonania, że jego dzieło konty-
nuować będą uczniowie, i że w końcu zwycięży.
Oto inny koniec. Szubienica. Powieszą go. Jak najgorszego łotra. Nie za głoszenie
prawdy, lecz za gwałt.
Nie nawrócił nikogo. Nikt nie będzie po nim płakał. Bezimienny trup. Ciało rzucą
świniom na pożarcie... nie, ciało się nie liczy, ale umrze jego imię, jego powołanie. Boże!
103
 chciał krzyczeć w niebo  ktoś, jeden jedyny człowiek, powinien kontynuować me
dzieło.
Nowa religia nie zwycięży, myślał, jeśli stara nie zestarzała się i nie osłabła. Wszyscy
ci ludzie nie mają wątpliwości, nic nie osłabia ich ślepej, fanatycznej wiary. Wierzą z si-
łą, która w moich czasach należała już do przeszłości.
Jęknął. Stał już sam na stole, słaniając się i marząc, by nie okazać strachu.
 Za wcześnie  powiedział w języku, którego nie zrozumiałby nikt, nawet gdy-
by zdołał usłyszeć jego słowa.  Za wcześnie wróciłem na Ziemię. Powinienem odcze-
kać jeszcze osiemset lat, może wówczas niektórzy straciliby już wiarę i zaczęli szeptać
ukradkiem. Za wcześnie!
Wyrwano mu stół spod stóp.
Rozdział trzynasty
Dwa szkunery o wysokich masztach wyłoniły się zza zasłony porannej mgły i za-
atakowały deceańską brygantynę, nim majtek z bocianiego gniazda zdążył krzykiem
ostrzec załogę. Marynarze z Boskiego Delfina nie mieli jednak najmniejszych wątpli-
wości, kto jest napastnikiem. Niemal jednym głosem krzyknęli  Karelianie! , a pózniej
wszystko się zmieszało.
Jeden z kareliańskich szkunerów uderzył burtą w burtę Delfina, piraci rzucili haki
abordażowe, związując obie jednostki w nierozerwalną całość, i w niebywale krótkim
czasie zaatakowali. Wszyscy byli wysocy, ubrani wyłącznie w kolorowe szorty i szero-
kie skórzane pasy, obwieszone bronią. Od stóp do głów pokrywały ich tatuaże; walczy-
li kordami i wielkimi maczugami z kulami najeżonymi kolcami, wrzeszcząc przy tym
przerazliwie w swym ojczystym fińskim języku. Maczugami i kordami wymachiwali
w bojowym szale, w ferworze bitwy atakując od czasu do czasu swych towarzyszy, jeśli
w pobliżu nie było akurat przeciwnika. Mimo zaskoczenia DeCeańczycy bronili się jed-
nak dzielnie i ani myśleli o poddaniu, które oznaczało niewolę i morderczą pracę.
Załoga Terry przyłączyła się do obrońców. Kosmonauci nie mieli pojęcia o szermier-
ce, lecz walczyli najlepiej, jak umieli; nawet Robin chwyciła za miecz, by bić się u boku
Churchilla.
Załoga drugiego szkunera zaatakowała od tyłu, z przeciwległej burty. Tłum piratów
wpadł na DeCeańczyków nim zdążyli się obrócić i stawić im czoła. Jako pierwszy z Ter-
ry poległ dahomejczyk Gbwe-hun. Celnym ciosem, który zawdzięczał wyłącznie szczę-
ściu, położył jednego pirata i zranił drugiego, nim zadany z tyłu cios kordem odciął mu
prawą dłoń, a w sekundę pózniej także głowę. Następny padł Yastzhembski, krwawiąc
z wielkiej rany na czole.
Nagle na Robin i Churchilla spadła zrzucona z rei sieć. Miotali się próbując walczyć
dalej, ale zrezygnowali, pobici do nieprzytomności pięściami napastników.
Gdy Churchill oprzytomniał stwierdził, że ręce ma związane za plecami, a obok leży
związana Robin. Dzwięk zderzających się ze sobą ostrzy ucichł, nie słychać było także
105
jęków rannych. DeCeańczyków, nie rokujących nadziei na wyzdrowienie, wyrzucono
po prostu za burtę; Karelianie, nawet umierając, nie jęczeli.
Kapitan piratów, Kirsti Ainundila, stał naprzeciw jeńców. Był wysoki, czarnowłosy,
jedno oko zasłaniała opaska, przez lewy policzek biegła długa blizna. Mówił kiepskim
deceańskim.
 Przeczytałem dziennik waszego statku i wiem, kim jesteście. Więc nie musicie kła-
mać. Za was  wskazał na Churchilla i Robin  dostanę dobry okup. Myślę, że Whi-
trow da wiele za córkę i zięcia. Za resztę sporo mi zapłacą na targu w Aino.
Churchill wiedział, że Aino to kareliański port na wybrzeżu tego, co niegdyś nazy-
wano Północną Karoliną.
Kirsti rozkazał zabrać ich do ładowni i skuć łańcuchami. Między jeńcami znalazł się
także Yastzhembski; widocznie oceniono, że ma szansę wylizać się z ran.
Zostali skuci łańcuchami i pozostawieni sami sobie. Pierwszy odezwał się Lin.
 Teraz dopiero widzę, jaką głupotą było wierzyć w powrót do domu. Nie dlatego,
że nas pojmano, lecz dlatego, że nie mamy domów. Tam nie byłoby nam lepiej niż tu.
Nasi potomkowie z pewnością okazaliby się równie obcy i nieprzyjazni jak potomko-
wie Churchilla. I jeszcze coś. Zapomnieliśmy o tym, bo chcieliśmy jak najszybciej wró- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl