Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Opracowałaś jakiś plan? - spytała Gabrielle. - Nie do końca. Zwabię go do bugatti, przywołam wspomnienia... Jak myślisz, czy kobiecie wypada się oświadczyć? Gabrielle zrobiła wielkie oczy. - Zamierzasz poprosić go o rękę?! - spytała z niedowierzaniem. - No... może nie wprost. Szukam jakiegoś subtelniejszego sposobu. - Wyjęła z szu- flady oprawiony w skórę tomik poezji miłosnej. - Może porównam go do słonecznego, letniego dnia, a potem wyznam, że go kocham. Gabrielle zasłoniła usta ręką, żeby ukryć uśmiech rozbawienia. - Lepiej zaczekaj na jego inicjatywę - doradziła. - Widzisz... niby mam wszystko: upragnione dziecko w łonie, ukochanego u boku. Brakuje tylko jednego elementu układanki: miłości Rafaela. R L T - Przecież właśnie ją udowodnił, przyjeżdżając do Caverness na spotkanie z demo- nami swego smutnego dzieciństwa. Daj mu trochę czasu, by mógł je ostatecznie poko- nać. Zaufaj mu. Podaruj mu tę noc, okaż mu miłość i poczekaj spokojnie, aż zaprowadzi cię tam, gdzie pragniesz dojść. Moim zdaniem już znalazł dla ciebie ten ostatni element układanki. Rafael z Lucienem ustawili niebieskie bugatti pod lipami pół godziny przed przy- byciem gości. Luc przeklinał pod nosem. Zagroził, że jeśli żona zmyje mu głowę za póz- ny powrót, potnie drogocenne trofeum na kawałki. Rafael wyciągnął telefon i zadzwonił do Gabrielle. - Dotarliśmy tak pózno wyłącznie z mojej winy - oznajmił na wstępie. - Bądz miła dla męża. Jeśli go skrzyczysz, zniszczy mi samochód. - Gdzie go ustawiliście? - W połowie lipowej alei. - Można nim jezdzić? - Tak, na krótkich dystansach. Pierwsze dwadzieścia z dwustu kilometrów pokonał bez awarii. - Gdzie kluczyki? - pytała dalej. Rafael spojrzał na stacyjkę, przeszukał kieszenie, ale ich nie znalazł. Wreszcie przypomniał sobie, że Luc prowadził samochód, zanim silnik zgasł. - Luc je wziął - odpowiedział. - Nie pozwól mu zniszczyć mojego auta. - Spokojna głowa. Zaufaj mi. Rafael pospieszył do zamku umyć się, ogolić i ubrać przed balem. Unikał przy tym spotkania z paniami Duvalier, póki nie doprowadzi się do ładu. Unikanie Simone nie przedstawiało większych trudności, ponieważ gdzieś wyszła. W sypialni pozostał po niej jedynie zapach perfum. Toaleta zajęła mu piętnaście minut. Mimo intensywnych poszu- kiwań nie znalazł natomiast tomiku poezji od Etienne'a. W końcu zrezygnował. Miał w zanadrzu jeszcze żabę, którą schwytał dla Simone nad sadzawką w ogrodzie. Rano umieścił ją pod przewróconą doniczką w skrzynce na kwiaty, żeby bezpiecz- nie przetrwała do wieczora. Lecz kiedy podniósł doniczkę, nie znalazł żyjątka. Przypusz- czał, że zakopała się w ziemi na noc. Zaprzestał jednak dalszych poszukiwań. Przezornie R L T opracował plan awaryjny. Na szczęście Cartier robił żabki z platyny, wysadzane brylan- tami i szmaragdami. Wyciągnął z szuflady zakupiony wcześniej wisiorek na filigrano- wym łańcuszku i wsunął do kieszeni. Potrzebował już tylko odrobiny odwagi, pewności siebie i ufności. Tylko czy mógł zaufać księżniczce z rodu Duvalierów tak jak niegdyś, przed laty? Po tylu słonecznych dniach i gorących nocach jedyna możliwa odpowiedz brzmia- ła: tak. Rafael zastał dziedziczkę fortuny Duvalierów w kuchni. Doglądała ostatnich przy- gotowań do uroczystej kolacji. Powitała go ciepłym spojrzeniem. Wyglądała w każdym calu jak prawdziwa księżniczka: energiczna, radosna i piękna. Nie wątpił, że przyćmi wszystkie damy na balu. Ciąża najwyrazniej jej służyła, podobnie jak powrót w rodzinne strony. Nie popełnił błędu, że ją tu zabrał. Gdyby zdecydował inaczej, zostałaby z nim w Maracey. Pewnie jeszcze nie raz wprawi w zakłopotanie tamtejszych mężów stanu, broniąc jego interesów. Lecz na razie musiała pooddychać atmosferą rodzinnego gniazda. Dlatego postanowił, że pozostaną tu dłużej. Gdy się do niej uśmiechnął, Simone upuściła widelec. Ktoś obok westchnął. Simo- ne podeszła bliżej. - Czy zdajesz sobie sprawę z siły rażenia twojego uśmiechu? - W pewnym stopniu - odparł z uśmiechem, od którego jej oczy jeszcze bardziej pociemniały. Potem pocałował ją w policzek na powitanie. - Dobry wieczór, księżniczko. Inne słowa musiały poczekać. A Rafael nie znosił czekania. - Chodzmy do ogrodu - poprosił. Wyprowadziła go z kuchni, objęła w pasie i przytuliła się do jego boku. Rafael uważał za swą największą wadę to, że potrafi nienawidzić całą duszą. Za to jeśli kochał, to też całym sercem. Nigdy nie przestał jej kochać, przez całych dziesięć lat. Uznał, że najwyższa pora, żeby usłyszała to z jego ust. Ruszyli szeroką, kamienną aleją w kierunku schodów prowadzących do frontowej, reprezentacyjnej części ogrodów. Przed balem oświetlono ją mnóstwem ogrodowych świec. Caverness potrafiło błyszczeć. Obecnie migotało tysiącami światełek. R L T - Przygotowałyśmy z Gabrielle niespodziankę dla ciebie. Czekałyśmy cały dzień, ale zniknąłeś bez śladu - wytknęła Simone z żalem. - Zatrzymała nas niespodziewana awaria, ale możesz mi ją teraz pokazać. - Musisz poczekać do balu. - No to chociaż uchyl rąbka tajemnicy. - Zaprosiłyśmy Harrisona. Przyjechał na całe dwa tygodnie. Gabrielle wciąż go tuli i całuje z radości. Jutro zabierze go na wycieczkę do winnicy Hammerschmidta. Obieca- łam, że do nich dołączymy. - Zwietnie. Rafael pomagał Lucowi wykarczować stare krzewy i przygotować grunt pod nowe nasadzenia. Pracowali ręka w rękę, jak zawsze. Rafael chętnie służył mu pomocą w na- dziei, że siostra i szwagier zdążą się przeprowadzić, zanim nowe pokolenie Duvalierów przyjdzie na świat. - Dobrze byłoby wziąć ze sobą pędy szczepu z Caverness na sadzonki. Niech przy- pominają im rodzinny dom - podsunęła Simone. Następnie popatrzyła poważnie na Rafa- ela. - Trudno ci było tu wrócić? - Aatwiej niż przypuszczałem. Wiele się zmieniło. I ja się zmieniłem - dodał, gdy doszli do schodów. - Rano złapałem ci żabę, ale uciekła. - Każ Ruby jej poszukać. Na pewno ją znajdzie. - Wiesz, że te, które ci dawałem, nie były prawdziwymi żyjątkami, choć do złudze- nia je przypominały, prawda? - Czym więc były naprawdę? Zaklętymi książętami? Rafael żałował z całego serca, że nie znalazł tomiku wierszy. - Nie. Cząstkami mojego serca. Oddawałem ci je po kawałku. - Ukląkł, wyciągnął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|