Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się wcisnąć w ostatniej chwili. Zanim opadł na ziemię, stracił przytomność. Młody puchacz, który był sprawcą porwania, poczuł nagle, że jego szpony rozchyla potężna siła i łatwa zdobycz wymyka się, nim zdołał jej dosięgnąć uderzeniem potężnego dzioba. Rzucił się za nią w dół i ciężko opadł na rżysko. Jego bystre ślepia uważnie penetrowały okolicę, ale na próżno. 72 Wielkogłowe stworzenie zniknęło w identyczny sposób, jak przy pierwszym spotkaniu. Chociaż nie. Poprzednio zniknęło, nim zdołał się do niego zbliżyć. Teraz wyparowało z jego łap w sposób jeszcze bardziej zdumiewający. Stał z lekko rozpostartymi skrzydłami ogłupiały i zgorszony, i łypał ślepiem rozglądając się z niedowierzaniem dokoła. Nawet jeśli, zgodnie z tym, co twierdzą naukowcy, zwierzęta, a tym bardziej ptaki, nie myślą, to bez wątpienia w nastroszonym łbie puchacza zachodziły jakieś skomplikowane procesy, bo sterczał na rżysku kilka dobrych minut, choć nie działo się tam nic interesującego. Dopiero gdy upewnił się, że nie ma co liczyć na pożywienie i zaspokojenie własnej ciekawości, rozpostarł szeroko skrzydła i wzbił się w powietrze, żeby sprawdzić, czy na dachu nie ma drugiego wielkogłowca. Doświadczenie podpowiadało mu wprawdzie, że jeśli istnieją dwie potencjalne ofiary i jedna pada łupem drapieżnika, to druga ma czas, żeby się schronić w bezpieczne miejsce, ale doświadczenie uczyło także, że jeśli puchacz ma coś w szponach, to nie wypuszcza tego łatwo. Doświadczenie miało więc niewielkie zastosowanie w tym nietypowym przypadku. Ote, zamroczony na chwilę uderzeniem skrzydła, przekoziołkował na drugą stronę dachu, zjechał kilka metrów po stromiznie i cudem niemal uniknął upadku zaczepiając dłońmi o krawędz zsuniętej dachówki. On także nie miał najmniejszego pojęcia, co się stało. Puchacz atakujący z tyłu lotem ślizgowym był prawie niesłyszalny. Ote wspiął się na szczyt dachu, po czym ostrożnie na czworakach zsunął się aż do okapu i rozejrzał uważnie, ale nie znalazł oczywiście ani śladu towarzysza. Zajrzał na strych, ale tam również nie było Nija. Przycupnął więc między dachówkami a poszyciem i czekał. Nie trwało to długo. Po dwóch mniej więcej minutach nad świerkami przemknął ciemny kształt, zatoczył koło wokół domu i cicho przemknął nad dachem. Ote, chociaż był bezpieczny w swojej kryjówce, cofnął się odruchowo. Nagle z całą jasnością zrozumiał, co zaszło. To, co wziął początkowo za gwałtowne uderzenie wiatru, było po prostu łopotem wielkich skrzydeł. Na myśl o tym, co mogło się stać z Ni jem, ogarnęła go panika. Czuł, że musi coś zrobić. Zerwał się na równe nogi, zsunął się jak pająk po pionowym murze i biegiem ruszył na schody. Dopiero teraz pojął, że jego spóznione działanie nie ma już znaczenia. Pozostawało tylko czekać i mieć nadzieje. Tymczasem Nij powoli wracał do przytomności. Tkwił ciągle jeszcze w przezroczystej kuli. Ból głowy wydawał mu się w tej pozycji łatwiejszy do zniesienia. Wreszcie wyłączył osłonę i na chwiejących się nogach powlókł się przez rżysko w stronę domu. Co kilkanaście kroków przystawał i rozcierał obolałą czaszkę. Był już w ogrodzie, gdy nagle na drodze wyrosło mu dziwne czworonożne stworzenie. Nij trzymał w dłoni analizator przygotowany do ewentualnej obrony, mógł' więc przyjrzeć się zwierzęciu w miarę spokojnie. Stworzenie także go dostrzegło, bo znieruchomiało i spoglądało na niego bystrymi czarnymi ślepkami. Nagle spiczasty pysk zniknął i zwierzę przybrało kształt najeżonej ostrymi kolcami kuli. Ach, więc to jest jeż , przypomniał sobie językoznawca. Podszedł bliżej i obejrzał zwierzaka, o którego zwyczajach zdążył się już co nieco dowiedzieć. Radzi sobie z niebezpieczeństwem nie gorzej ode mnie , stwierdził z satysfakcją i nawet dotknął jednego z kolców. Z wnętrza kuli dobiegło opryskliwe fuknięcie. Gdy odszedł kilkanaście kroków, jeż wytknął pyszczek, po czym rozprostował się i tupnął. Zwiatło paliło się jedynie w pokoju docenta. Nij usiadł na trawie, tuż przy krawędzi oświetlonego prostokąta, i zaczął się zastanawiać, co robić dalej. Drzwi były zamknięte. Najprostsza droga na strych prowadziła po pionowym murze, ale na ścianie pozostała jeszcze warstwa starego tynku, która uniemożliwiała wspinaczkę. Od biedy można się było dostać przez 73 piwnicę, podnosząc klapę strumieniem energii, ale drzwi łączące pokój chłopców z pomieszczeniem, w którym pracował ich ojciec, były uchylone, postanowił więc najpierw sprawdzić, co dzieje się w oświetlonym pokoju. Pod oknami tynk był odbity, bo wymieniając okna powiększono otwory, i wspinanie się nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|