Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widok złapał za serce. - Hej tam, wy dwie - powiedział miękko, i wyciągając do nich ręce. - Co słychać? Marie coś zagaworzyła, Beth się roześmiała. Michelle przyglądała się całej trójce z bólem serca. Nie powinna się torturować. Tylko co miała robić? Obiecała pomóc Samowi przy dziewczynkach i z miejsca je pokochała. Zawładnęły jej sercem z równą łatwością, z jaką teraz zmierzały do mężczy- zny, który czekał na nie z uśmiechem na twarzy. Zresztą i tak jest już za pózno. Dziewczynek nie da się S R wyrugować z jej serca. Wiedziała, że nigdy ich nie zapomni. Zawsze będzie się zastanawiać, gdzie są, co robią i jak się mają. Czy są szczęśliwe? Czy są zdrowe? I będzie sobie zadawać te same pytania w odniesieniu do Sama. Wycofała się, usiadła na podłodze, podciągnęła kolana pod brodę i otoczyła je ramionami. Przyglądała się małej rodzinie. Jej sytuacja była dokładnie taka, jak zawsze. Przyglądała się z boku. Następnego wieczoru Sam stał na werandzie domu swojej ciotki i wygłaszał przemówienie skierowane do swoich no- wych córek. - Bądzcie grzeczne. Przecież nie chcecie, żeby ciocia Miranda pożałowała, że zaprosiła nas troje na kolację, pra- wda? Uśmiechnęły się do niego. Nie potrafił się zdecydować, czy to dobry znak, czy zły. Ze stoickim spokojem wyciągnął rękę i nacisnął dzwonek. Chwilę pózniej drzwi się otworzyły. - Daj mi jedno z tych uroczych dzieci - odezwała się przeciągle Miranda i prawie się rzuciła na Sama. Szybko porwała Marie z jego biodra i przytuliła ją do siebie, kołysząc łagodnie. - Och, Mirando - powiedział Sam, nie spuszczając czuj- nego oka z dziecka zwanego inaczej Plujką. - Może lepiej jej tak nie huśtaj, bo ona dopiero co jadła... Zamilkł, bo Marie, wyraznie w swojej najwyższej formie, S R zwróciła połowę kolacji na ciemnogranatową jedwabną bluz- kę Mirandy. Sam jęknął cicho. To by było na tyle w kwestii pierwszego wrażenia, mała. W duchu modlił się, żeby to nie okazał się zwiastun kolejnych katastrof. Lecz Miranda nie była ani trochę zbita z tropu. - Och, moje biedactwo - wyszeptała, odgarniając mięk- kie włosy Marie z jej twarzy. - Boli cię brzuszek? Dziewczynka uśmiechnęła się i przytuliła do kobiety. Mi- randa spojrzała na Sama. Domyśliła się z jego miny, co mu chodzi po głowie. - Nic się nie martw - powiedziała. - To normalne u dzie- ci. Poza tym to przecież tylko bluzka, nic wielkiego. Tylko bluzka, pomyślał Sam. Która zapewne kosztowała połowę jego tygodniówki. Nie był pewien, czy kiedykolwiek przyzwyczai się do zamożności rodziny, której dopiero co stał się członkiem. Lecz serdeczność Mirandy trudno było zignorować. Westchnął i powiedział: - Przepraszam cię za to. Wezmę ją. - Nie gadaj głupstw - odpowiedziała ciotka. - Lepiej idz do salonu i przywitaj się, a ja i Marie doprowadzimy się w tym czasie do porządku. Nie czekając na jego reakcję, Miranda odwróciła się i odmaszerowała. Na nogach miała szpilki od Ferragamo. Cały czas mówiła coś do dziecka. Beth klapnęła go w policzek. Spojrzał na nią spod unie- sionych brwi. - Ty przestałaś na okrągło płakać. Czemu twoja siostra S R nie przestanie wymiotować za każdym razem, gdy tylko coś zje? I tylko niech ci nic nie przyjdzie do głowy. Jedna plujka w rodzinie wystarczy. Dziecko zachichotało w odpowiedzi. Sam nie mógł po- wstrzymać uśmiechu. - Coś mi się zdaje, że twój urok osobisty wydatnie po- może ci przejść przez życie, wiesz? Po czym ścisnął mocno torbę z pieluszkami, która ostatnio praktycznie przyrosła mu do ramienia, i ruszył w stronę, skąd dochodziły go dzwięki rozmowy. Raz czy dwa był już w domu Mirandy, ale miejsce to nieodmiennie robiło na nim wrażenie. Piękno i elegancja. Czuł się tu jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany. I to wcale nie dlatego, że wnętrze wypełniały liczne bibeloty. Podłogi wyłożone terakotą były pięknie wypolerowane, w łukowatych przejściach wisiały obrazy przedstawiające kwiaty i owoce, dzięki czemu człowiek czuł się tu niemal tak, jak w ogrodzie. Wszędzie było też pełno świeżych kwiatów. Sztuka meksykańska wisiała na ścianach obok obrazów te- ksańskich malarzy. Cały dom świadczył o dużych pienią- dzach i świetnym guście, a jednocześnie panowała w nim przytulna atmosfera. Lecz Sam nie był przyzwyczajony do takich wnętrz. Cały czas bał się, że strąci jakąś wazę albo wejdzie w kredens z kolekcją ceramiki. Dziś, gdy musiał się ponadto martwić o blizniaczki, nie miał szans na spokojny wieczór. Nie wolno mu z nich spuścić oka. Bóg wie, w co mogą się wpakować.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|