image Strona poczÂątkowa       image Ecma 262       image balladyna_2       image chili600       image Zenczak 2       image Hobbit       

Podstrony

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to po co marnować czas, lepiej się zabić i kwita...”
Rozległ się turkot powozu. Już świtało. Powóz przejechał dalej, zawrócił i zgrzytając ko-
łami po mokrym piasku zatrzymał się przed domem. W powozie siedziało dwóch mężczyzn.
– Zaczekajcie, ja zaraz! – powiedział przez okno Łajewski. – Ja nie śpię. Czy już czas?
– Tak. Czwarta godzina. Zanim dojedziemy...
Łajewski włożył płaszcz i czapkę, schował do kieszeni papierosy i na chwilę przystanął w
zadumie; zdawało mu się, że coś jeszcze powinien zrobić. Z ulicy dobiegała cicha rozmowa
sekundantów, parskanie koni, a te odgłosy o wczesnym mglistym poranku, kiedy wszyscy
śpią i na niebie ledwo się rozwidnia, obudziły w duszy Łajewskiego smutek, przypominający
złe przeczucia. Chwilę stał zamyślony, potem wszedł do sypialni.
Nadieżda leżała w łóżku wyciągnąwszy się, owinięta w pled po czubek głowy; nie poru-
szała się i jej postać, zwłaszcza głowa, przywodziła na myśl mumie egipskie. Patrząc na nią
bez słowa, Łajewski w duchu prosił ją o przebaczenie i myślał, że jeśli niebo nie jest puste i
tam istotnie króluje Bóg, to On ją uchroni, a jeżeli Boga nie ma, to niech ona zginie, bo po co
ma żyć?
Nadieżda nagle poderwała się i usiadła w łóżku. Podniósłszy do góry swoją bladą twarz i
patrząc na Łajewskiego z przerażeniem, zapytała:
– To ty? Burza minęła?
– Tak.
Przypomniała sobie wszystko, ścisnęła głowę rękoma i cała zatrzęsła się.
– Jak mi ciężko! – wyrzekła. – Gdybyś wiedział, jak mi ciężko! Spodziewałam się – mó-
wiła mrużąc oczy – że mnie zabijesz albo wypędzisz z domu na burzę i deszcz, a ty zwle-
kasz... zwlekasz...
Uścisnął ją gwałtownie i mocno, okrył pocałunkami jej kolana i ręce, a potem, gdy coś
mówiła rozdygotana od wspomnień, przygładził jej włosy i wpatrując się w twarz nagle zro-
zumiał, że ta nieszczęśliwa, grzeszna kobieta jest dla niego jedynym bliskim, drogim i nieza-
stąpionym człowiekiem.
Kiedy po wyjściu z domu wsiadał do powozu, już pragnął wrócić żywy.
XVIII
Diakon wstał, ubrał się, wziął gruby sękaty kij i cichcem wyszedł z domu. Było ciemno i
diakon w pierwszej chwili, gdy ruszył ulicą, nie mógł dojrzeć nawet swojego białego kija; na
niebie nie było ani jednej gwiazdy i znów zanosiło się na deszcz. Pachniało morzem i mo-
krym piaskiem.
„Oby tylko Czeczeńcy nie napadli” – myślał diakon słysząc, jak kij stuka o bruk i jak do-
nośnie rozlega się w nocnej ciszy ten samotny stukot.
51
Wydostawszy się za miasto, widział już i drogę, i swój kij; na czarnym niebie wystąpiły
gdzieniegdzie mętne plamy, a wkrótce wyjrzała jedna gwiazda i nieśmiało mrugnęła jednym
okiem. Diakon szedł po wysokim kamienistym brzegu i nie widział morza; uspokojone zasy-
piało na dole, a niewidzialne fale leniwie i ciężko uderzały o brzeg niby z westchnieniem: uff!
I jak wolno! Uderzyła jedna fala i diakon naliczył osiem kroków, gdy uderzyła druga, a po
następnych sześciu krokach trzecia. I tu również nic nie było widać, z ciemności dobiegał
leniwy, senny szum morza, odległy jak ów czas nie do objęcia myślą, kiedy jeszcze Bóg uno-
sił się nad chaosem.
Diakon poczuł się dość nieswojo. Pomyślał, że może go spotkać kara boska, ponieważ
przestaje z niewierzącymi i nawet idzie na ich pojedynek. Co prawda, pojedynek będzie bła-
hy, śmieszny, bez rozlewu krwi, ale jakikolwiek by był, zawsze pozostanie widowiskiem po-
gańskim, czyli że obecność osoby duchownej jest tu zupełnie niewskazana. Zawahał się: mo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kskarol.keep.pl