Podstrony
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tego było dwa razy mówić. Pomyślność i przyjemność żeglugi oraz korzyść wielka odniesio- na w pierwszej podróży, skusiły mnie do spróbowania jeszcze raz szczęścia. Postanowiłem nie wracać do domu, aż po przybyciu z Gwinei, aby z większym kapitałem przedstawić się rodzicom. Za połowę sumy posiadanej nakupowałem różnych towarów, najstosowniejszych do han- dlu z Murzynami. Resztę zostawiłem u wdowy po kapitanie, aby na wypadek jakiego nie- szczęścia nie stracić od razu wszystkiego. Dnia 1 września 1659 roku wyszliśmy pod żagle. %7łegluga szła pomyślnie. Wprawdzie nic nie znacząca burza spotkała nas na odnodze Biskajskiej, ale wyszliśmy z niej bez szkody. Już brzegi Europy znikły nam z oczu i wszystko zdawało się zapowiadać szczęśliwe przy- bycie do celu podróży, gdy wtem na wysokości Lanceroty, jednej z Wysp Kanaryjskich, majtek, będący na straży w bocianim gniezdzie, dał znać kapitanowi, iż jakiś wielki okręt ukazał się na wschodzie i ku nam wprost płynie. Kapitan wdarł się na maszt i przekonał się, że to statek berberyjski, ścigający nas pod pełnymi żaglami. Zamiast skierować się ku Lance- rocie i w tamtejszym porcie szukać ocalenia, jak to roztropność nakazywała, kapitan, ufając szybkości okrętu, kazał rozpuścić wszystkie żagle i płynąć na południe. Mniemaliśmy tym sposobem ujść przed rozbójnikiem. Wkrótce jednak pokazało się, że korsarz prędzej od nas płynie i za kilka godzin niezawod- nie nas dopędzi. Natychmiast więc przygotowano się do obrony. Dziesięć armat okrętowych nabito po części kulami, w części zaś siekańcami. Naokoło wielkiego masztu ułożono stos pik, toporów, szabli i kordelasów oraz kilkanaście nabitych muszkietów. Było nas dwudziestu ośmiu; na pokładzie statku korsarskiego przeszło siedem razy tyle, a osiemnaście armat wy- chylało swe paszcze z boków. Około południa rozbójnik zbliżył się na odległość strzału działowego, wywiesił czarną fla- gę i dał ognia ślepym nabojem, wzywając do poddania. Kapitan kazał zwinąć część żagli i zatrzymał się nieco, a gdy rozbójnik tym uspokojony zbliżył się ku nam, powitaliśmy go na- gle wystrzałem ze wszystkich dział. Kule dobrze wymierzone strzaskały mu tylny maszt, a siekańce zawaliły pokład rannymi i trupami. Pozdrowiony tak niespodzianie, począł śpiesznie uchodzić. Byliśmy pewni, że zrażony dzielnym przyjęciem, nie odważy się ponowić napadu, ale rozjuszony korsarz nie popuścił tak łatwo zdobyczy. Około trzeciej po południu dopędził nas na nowo i tym razem, trzymając się w odległości, w jakiej go nasze kule dosięgnąć nie mogły, począł z działa wielkiego kalibru raz po raz dawać ognia. Kilkanaście celnych strza- łów obezwładniło nasz okręt, a wtedy z wielką szybkością przypadł i mimo ognia z dział, zahaczył nasz okręt. Sześćdziesięciu Maurów z gwałtownością burzy wpadło na pokład. Daliśmy do nich ognia z muszkietów, a na zmieszanych tą salwą wpadliśmy z rozpaczą i wyrzucili z pokładu. Lecz rozbójnicy z podwójną siłą uderzyli powtórnie. Po krótkiej, zaciętej walce, pomimo wysileń męstwa, zostaliśmy pobici. Kapitan, sternik i ośmiu z obsady padło trupem, reszta otrzymała rany i musiała się poddać. Maurowie w obu spotkaniach przeszło trzy razy tyle ludzi stracili. Korsarz, złupiwszy okręt, podpalił go, a nas zaprowadził do Sale, miasta portowego na za- chodnim wybrzeżu marokańskim. Wyszedłem z tej bitwy bez szkody, pomimo, że walczyłem 16 równo z drugimi. Towarzyszy moich powieziono w głąb kraju i tam zaprzedano w niewolę. Mnie upodobał sobie właściciel rozbójniczego okrętu i jako niewolnika zatrzymał. Utrata wolności, przejście nagłe z kupca na niewolnika, zgnębiło mnie niezmiernie. W czasie obu podróży i pobytu w Londynie, nie pomyślałem wcale o przebłaganiu rodziców. Teraz na nowo zabrzmiały mi w uszach pamiętne słowa ojca: kto nie słucha rodziców, temu nigdy Bóg błogosławić nie będzie i marnie zginie. Przepowiednia ta ziściła się zupełnie. Chwila kary nadeszła. Byłem najnieszczęśliwszym z ludzi. Oddalony o kilkaset mil od ojczystej ziemi, niewolnik na wpół dzikich mahometanów, bez pociechy i wszelkiej pozbawiony nadziei, oddawałem się strasznej rozpaczy. A jednak był to dopiero początek moich cierpień. Inne, dolegliwsze nierównie cierpienia czekały mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkskarol.keep.pl
|